Drugim po Bogusławie Pajorze właścicielem Wichrówki był Józef Śmiałkowski z Nowego Targu. Wszedł on w jej posiadanie gdzieś początkiem lat 50. Najpewniej niedługo po tym, jak stacjonująca na Honaju jednostka Wojsk Ochrony Pogranicza przeniosła się do Kacwina.
O Józefie Śmiałkowskim krążą różne opowieści. I wszystkie nie do końca sprawdzone. Można odnieść wrażenie, że w zależności od tego, kto wspomina jego osobę, wypowiada się o tych aspektach jego charakteru czy osobowości, które najbardziej go uderzyły lub najbardziej zapadły mu w pamięć. W toku poszukiwań informacji o postaci Józefa Śmiałkowskiego nie udało się dotrzeć do żadnych potwierdzonych źródeł pisanych, na których można by było się oprzeć. Cała przedstawiona w tej części historia została więc spisana z zasłyszenia i często zawiera dwie alternatywne wersje wydarzeń.
Młode lata
Józef Śmiałkowski urodził się ok. 1910 r. jako trzecie z czworga dzieci Andrzeja Śmiałkowskiego i Anieli z Klimowskich. Rodzina mieszkała na os. Niwa w Nowym Targu. Dom podobno ciągle tam stoi. Babka Śmiałkowskiego miała swoistego rodzaju dar leczenia ludzi i zwierząt. Zgłaszali się więc do niej ci, którzy potrzebowali porady lub pomocy. Darem leczenia i znajomością ziół szczyciła się też rodzona matka Śmiałkowskiego. Podobno kiedyś, gdy czyjaś krowa zaczęła doić się krwią, przyniosła na naręczu różnorakich traw i ziół, włożyła zwierzęciu za drabinkę i już po kilku godzinach widać było pozytywne efekty zastosowanej przez nią kuracji.
Nie wiadomo, czy zainspirowany zdolnościami matki i babki, czy może tknięty jakimś własnym impulsem młody Józef jeszcze przed wybuchem II wojny światowej postanowił zapisać się na medycynę. Studiować, studiował, ale wybranego kierunku nie ukończył. Innym kierunkiem, na który także się zapisał, były studia teologiczne. Ale tego kierunku także nie skończył.
Wojna
Kiedy wybuchła II wojna światowa w jej niespokojne tryby dostał się też Józef Śmiałkowski. Los najprawdopodobniej rzucił go gdzieś na teren ZSRR, bo, jak opowiadał ludziom, znalazł się w szeregach armii gen. Andersa. Są tacy, którzy twierdzą, że młody nowotarżanin walczył nawet po Monte Cassino i że odniósł tam poważną ranę głowy. Sprawę komplikuje jednak fakt, że istnieje alternatywna wersja wojennych perypetii Śmiałkowskiego przedstawiona przez jego dalekiego krewnego. Otóż według tego, co ten człowiek usłyszał, Śmiałkowski wcale pod Monte Cassino nie walczył, bo jeśli już gdzieś się bił, to było to raczej Lenino. A armią, w szeregach której walczył, dowodził nie Władysław Anders. lecz Zygmunt Berling. Niezależnie od tego jak było, wszystko wskazuje na to, że sporą część II wojny światowej Śmiałkowski spędził nie w Polsce, lecz na terenie byłego ZSRR. Bo czy to była armia Andersa, czy szeregi wojsk Zygmunta Berlinga, u podwalin ich obu leżała sowiecka ziemia.
Kontynuując wątek opowieści wspomnianego wyżej krewnego, przyszły właściciel Wichrówki miał znaleźć się także w Alpach austriackich. I co więcej, dokonać w nich bohaterskich wyczynów. Otóż nadając stamtąd meldunki do Londynu, przechwycił tajny szyfr o planach wysadzenia przez Niemców górskiego pensjonatu lub sanatorium, a wiedząc o tym, co ma się wydarzyć, na własnych plecach wyniósł na zewnątrz wszystkich znajdujących się w środku pensjonariuszy. Przy ostatnim, niestety, został lekko ranny, bo budynek wybuchł w powietrze. W nagrodę za jego bohaterski wyczyn mer tego małego miasteczka wręczył mu glejt zaświadczający o prawdziwości jego wyczynu, a sam papież, kiedy Józef pojawił się w Rzymie jako pątnik, przyjął go na audiencji i obdarował wartościowymi przedmiotami kultu.
Herbu Łabędź
Już po wojnie w wyniku nieznanych okoliczności Józef Śmiałkowski zamieszkał nie w Nowym Targu, ale na Spiszu. Najpierw były to wioski Łapsze Niżne i Frydman, a potem zakupiona od poznanego w Szwajcarii Kazimierza Pajora willa Wichrówka w Dursztynie, którą przechrzcił na Duninówkę. Nazwa ta nie wzięła się znikąd. Wybrał ją, powołując się na to, że on sam pochodzi ze starego szlacheckiego rodu Duninów herbu Łabędź. I – o czym zapewniał solennie jego krewny – prawo do tego tytułu udowodnił po wojnie przed sądem. – Na listach, które na jego polecenie nosiłem, do Łapsz lub do naszej wioski, było wypisane pismem maszynowym jedynie Józef Śmiałkowski, bez Dunina – zauważył jednak, służący mu niegdyś za gońca Tadeusz Kubuszek.
W Dursztynie
Po opisywanych w Willi Pajora zawirowaniach wojennych, pobycie na Honaju wojsk radzieckich, aż wreszcie stacjonującego tam przez kilka lat WOP-u, Wichrówka ponownie została zamieszkana. Razem z Józefem do willi wprowadziła się Żydówka Ulma. Są tacy, którzy twierdzą, że to ona wyłożyła pieniądze na zakup domu. Podobno była bardzo bogata. Willę otaczał spory sad, była też pasieka z ulami. – Biegaliśmy tam często jako dzieci, bo w pobliżu Honaja pasaliśmy krowy – wspominał tamte dzieje Kubuszek. – Czasem przynosiliśmy p. Józefowi i Ulmie trochę ziemniaków i bobu. Na co on często pytał nas czy przypadkiem ich nie ukradliśmy. A gdy zapewnialiśmy, że to z domu, dawał nam jabłka ze swojego sadu. To z właśnie z pszczołami wiąże się pewna komiczna sytuacja. Otóż kiedyś, gdy jeden z chłopców skarcony został za to, że nie podniósł leżącego na ziemi jabłka, perfidnie w ramach odwetu pozaklejał wszystkie wyloty w ulach. Józef zaniepokojony tym, że jest biały dzień, a jego pszczoły nie latają, zajrzał nieopatrznie do ula. Wtedy wszystkie rozzłoszczone przymusowym uwięzieniem owady masowo rzuciły się na niego. – Staliśmy za płotem z Wojtkiem i tak strasznie z tego chichotali – wspominał tę dziecięcą zemstę Kubuszek.
Żyjąca w Wichrówce para raczej dobrze prosperowała. Chodziły legendy o żydowskim bogactwie Ulmy, a i sam Józef wiedział, jak o swoje zadbać. Darowane mu przez papieża przedmioty według relacji jego krewnego wypożyczał modlącym się do nich pobożnym matronom, a on sam czerpał z tego profity. Inna rzecz, że potrafił też ludzi leczyć. Ściągali więc do niego chorzy z okolicy, a on udzielał im porad lekarskich. Zyskał nawet miano jasnowidza, a to przez to, że potrafił powiedzieć (jeszcze przed zbadaniem), co komu dolega.
Pseudoksiądz
Z realizacją medycznych aspiracji Śmiałkowski nieźle sobie radził. Mniej poszczęściło mu się jednak w tych duchownych. O jego nieugruntowanej sytuacji religijnej w oględnych słowach w Tchnieniu Ducha Św. wspomniała też sama Mieczysława Faryniak, pisząc: Dawną willę rejenta Pajora sprzed wojny nabył i zamieszkiwał p. Śmiałkowski ze stara gospodynią Ulmą. Był gwałtowny i religijnie niejasny. W domu miał krzyż, obrazy religijne, habit księżowski i sam sobie nabożeństwa urządzał. Pani ze Skałki zaglądała czasem na Honaj, bo poniżej Wichrówki stała ufundowana jeszcze przez Bogusława Pajora kapliczka z figurą Matki Bożej Niepokalanej, przy której w maju wspólnie z dziećmi śpiewała psalmy. Tylko jeden jedyny raz miała okazję wejść do wnętrza domu Śmiałkowskiego. – Ślicznie urządzone pokoje, dostatek – podsumowała to, co ujrzała. Jak się później okazało słuchy o legendarnym już dobrobycie na Honaju skusiły żądnych łatwych łupów złodziei.
Zwierzyński
3 października 1967 r. do Śmiałkowskiego wprowadził się wraz z konkubiną i dzieckiem lokator o nazwisku Zwierzyński. Miał pełnić rolę gajowego i jak to określiła Mieczysława Faryniak: krótko trzymać dursztyniaków. – Ten łowczy pochodził z białostockich lasów – wyjaśniał Tadeusz Kubuszek. – Wcześniej mieszkał w Łapszach Niżnych, a że miano go tam dość, szukał kwaterunku w Dursztynie.
Nowy lokator miał jednak bardzo porywczy charakter i w niczym nie ustępował swojemu gospodarzowi. Któregoś dnia doszło między nimi do solidnej awantury. Śmiałkowski nakazał wtedy Zwierzyńskiemu spakować manatki i się wynosić. A ten zdenerwowany tym poleceniem wypalił do niego dwukrotnie.
Dobrze dzień zabójstwa właściciela Wichrówki zapamiętał Tadeusz Kubuszek. – W ten dzień pszczoły mu się wyroiły i biegał tam do nich w tę i we w tę z wodą. Zwierzyński kręcił się nieopodal z flintą. Oddałem Śmiałkowskiemu listy, ktore przyniosłem i pobiegłem z powrotem do domu. Około 2 lub 3 po południu dał się we wsi słyszeć strzał. Najpierw jeden, a potem drugi. Nikt nie skojarzył jednak, co mogło się wydarzyć. Wieść o morderstwie rozeszła się dopiero po 2 dniach, wtedy, gdy Zwierzyński sam zgłosił się na komendę – relacjonował tamten fatalny dzień.
Te 2 dni zwłoki w poinformowaniu władz o morderstwie według informatorów zostały pomyślane po to, by dokładnie okraść lub gruntownie przeszukać Wichrówkę. Zdaniem informatora z rodziny Zwierzyńskiego nasłało na Józefa UB, a czas do zgłoszenia zabójstwa potrzebny był agentom do gruntownego przeszukania Wichrówki. Rabunkowy charakter tej zwłoki podsuwa natomiast Tadeusz Kubuszek, bo według tego, co on zapamiętał, mówiło się, że konkubina Zwierzyńskiego tak długo trzymała Ulmę pod lufą, aż leśniczy nie wygarnął z Wichrówki całego znajdującego się w niej majątku. Niezależnie od tego jak było, podkreślić trzeba, że gajowy za zabójstwo człowieka dostał zastanawiająco niski wymiar kary. Siedział raptem kilka miesięcy.
Niedługo po Śmiałkowskim umarła także p. Ulma. Światło na to, co działo się później z Wichrówką, ponownie rzuca Mieczysława Faryniak. – Na Honaju została sama „żona” Zwierzyńskiego (…). Gdy się wyprowadzała na polecenie komornika, bo trzech braci p. Śmiałkowskiego przejęło majątek, zabrała mnóstwo rzeczy.
Duchy
Mniej więcej w tym właśnie czasie pojawiły się pierwsze opowieści o straszeniu i duchach w Wichrówce. – Konie nie chciały tamtędy wieczorem chodzić. Ludzie objeżdżali więc Wichrówkę dołem. Koń mojego ojca Edwarda, ale i konie Dominika Jelenia i Pierchały stawały tam dęba – relacjonował w swoich wspomnieniach pochodzący z Dursztyna Kazimierz Sołtys. A kiedy w Wichrówce przez rok mieszkała córka jednego z braci Śmiałkowskich Hanka, ona także donosiła o straszeniu. – Kiedyś uciekła stamtąd w nocy. Pobiegła najpierw do Mochorka, potem do mojego ojca, który był wtedy sołtysem. Skarżyła się też mojej matce. Pamiętam też, że któregoś nocy poszli tam chłopi sprawdzać, czy rzeczywiście w Wichrowce straszy, bo jej nie uwierzyli. I co? I w środku nocy uciekli do domów!
Hanka wytrzymała na Honaju rok. Potem wróciła do domu. W jakiś czas po jej wyjeździe rodzina wystawiła dom na sprzedaż. Podobno do zakupu okrytej złą sławą willi przymierzył się nawet zwolniony już z więzienia Zwierzyński. Ludzie jednak przepędzili go z Dursztyna. Chodziły bowiem słuchy, że zabił też swoją konkubinę, obawiano się więc mieć go w pobliżu. – Tragedia związana jest z tym domem – podsumowała ten rozdział dziejów willi na Honaju Mieczysława Faryniak. – Przed wojną zastrzelił się tam przez nieostrożność syn dozorcy, chłopak 14-letni. Tam w czasie frontu były dwa trupy żołnierzy, tam kilka razy wykradziono, wyrabowano i zniszczono drzewka owocowe… Honaj wkrótce opustoszał. Ludzie rozkradli, co się dało. Groza stamtąd wiała!
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!