– Lewa ręka jest twoja, Kwintusie! Weź młot i Mu ją przybij! – W sztuce “Wyrzuty sumienia” Jezusa przybiły do krzyża obie – ludzka słabość i buta.
A wszystko zaczęło się od zdrady, pojmania i niesłusznego oskarżenia Nazarejczyka o imieniu Jezus. I od tego, że w szeregi rzymskiej armii wstąpił żołnierz o imieniu Kwintus. Nie dość silny, by powiedzieć NIE. I nie dość bezwzględny, by powiedzieć TAK. Jak dramatyczna walka rozegrała się w sercu i sumieniu jednego z eskortujących Jezusa żołnierzy, przekonali się ci, którzy w piątkowy wieczór przyjęli zaproszenie Sióstr i młodzieży.
Pomysł na to, żeby to był teatr cieni podsunął mi właściwie o. Kamil – wyjaśniała s. Łucja. – To on w styczniu po jasełkach zażartował, że było już chyba wszystko, tylko nie to.
Jak przyznała, ćwiczyli długo, bo 3 tygodnie. Ale taki teatr rządzi się zupełnie odmiennymi prawami. Młodzi, którzy wyrazili chęć odegrania tego Misterium Męki Pańskiej, musieli więc nauczyć się zupełnie innych środków artystycznego wyrazu. Bo tym razem nie posługiwali się ciałem, mimiką twarzy i głosem, lecz zarysem sylwetki i gestem. – Ról (tych mówionych) też, oczywiście, się nauczyliśmy. To przyszło tak samo od siebie – wyjaśniali Patryk i Wiktor. – Ale grało się zupełnie inaczej.
Wszyscy aktorzy podkreślali zgodnie, że trudnością było nie tyle to, że nie mogli swojej roli wygłosić. Ale to, że musieli dbać o właściwe ustawienie przy płótnie, tak, żeby wyeksponować swój profil. Dla uzyskania lepszego efektu czasem stykali się wręcz z zasłoną, bo tylko wtedy ich cienie były dobrze widoczne.
Prócz tych oczywistych artystycznych zabiegów, nieoczywistym i zaskakującym był sposób opowiedzenia Męki Pana Jezusa. Owszem, aktorzy pokazali ją linearnie – tj. od kolejnych znanych nam z Pisma wydarzeń – ale zrobili to oczyma oprawców Jezusa. Poznaliśmy więc butnego, pewnego siebie, gorliwego wykonawcę wszelkich rozkazów Malthusa (Wiktor Waniczek). I wrażliwego, nieprzystosowanego do tak bezwzględnej służby Kwintusa (Patryk Sowa). To, co pierwszego przejmowało sadystyczną wręcz, okrutną satysfakcją i radością; drugiego przyprawiało o wstyd, zażenowanie i chorobę. Niestety, Kwintusa nie cechował na tyle mocny charakter, by umiał przerwać to okrutne “widowisko”. Współczuł, bo współczuł. Litował się, bo litował. Ale kroki, jakie podejmował, spełzały na niczym, bo nie potrafił (a może nie chciał?) wyrwać się z okowów lęku przed ośmieszeniem, karą, degradacją, a w najgorszym razie – znalezieniem się na miejscu Jezusa. Kiedy więc Malthus każe mu uderzyć Skazańca… uderza Go. A kiedy przybić Mu lewą dłoń do krzyża… przybija.
***
Stacji ta niezwykła Droga Krzyżowa tym razem miała 15. Dość powiedzieć, że po ostatniej kwestii Pana Jezusa, który krótko po Zmartwychwstaniu nakazuje swoim oprawcom wstać i iść za Nim, to Malthus wyrywa się jako pierwszy, mówiąc: Chodź, Kwintusie.
I choćby emocje obu tych rzymskich żołnierzy były tylko literacką fikcją. A oni sami nigdy nie istnieli, to tak ukazane “Wyrzuty sumienia” zadały nieustająco aktualne pytania: o jakość naszego człowieczeństwa, granice posłuszeństwa, asertywność, odwagę i… miłość.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!