Homilia o. Wacława Michalczyka – 28. rocznica śmierci Pani ze Skałki

Drodzy Bracia Kapłani Koncelebransi na czele z o. Prowincjałem, Drogie Siostry Zakonne, Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie Panu. W ramach wstępu posłuchajmy kilka słów samej śp. Pani Mieczysławy o tym miejscu, na którym w tej chwili się znajdujemy, zapisanych w jej wspomnieniach:

„Skałka jest uświęcona moim ubóstwem i cierpieniem. Proszę ją szanować i ochraniać, jak na to zasługuje. Wszystko na Skałce, przez wszystkie lata mojego tu pobytu – to moja praca, wysiłek i trud dla jej przyszłości, dla wewnętrznego i zewnętrznego ugruntowania królestwa Ducha Najświętszego i Niepokalanej.

I Niemcy w czasie okupacji, i w czasie przejścia frontu, i żołnierze rosyjscy nie ruszyli nic na Skałce, nie zrobili mi krzywdy. Aniołowie, których tak czciłam, czuwali nad Skałką, nad tym miejscem Bogu oddanym.

Skałka nie moja, bo należy od dawna do Boga i do Niepokalanej. Stróżem Skałki się uważam, a nie jej właścicielką, bo właścicielem jest Duch Święty, a Niepokalana – Panią”.

***

            „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5).

Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii nazywa siebie krzewem winnym, a swoich uczniów latoroślami, czyli gałązkami. Gałązka nie wyda nigdy owocu sama z siebie, lecz tylko wtedy, gdy trwa, czyli gdy jest złączona z krzewem winnym, z którego czerpie niezbędne soki. Podobnie i człowiek, który jest uczniem Chrystusa, nie przynosi oczekiwanego owocu w postaci dobrego, pięknego życia, jeśli nie jest wewnętrznie zjednoczony z Chrystusem, jeśli nie jest włączony w boski krwioobieg życia. Chrystus mówi wyraźnie: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity”. Tę prawdę potwierdzają nasi święci. Wspomnijmy tylko Wielkiego Papieża, św. Jana Pawła II, patrona obecnego roku w naszej Ojczyźnie – młodego św. Stanisława Kostkę, czy wyniesioną wczoraj do chwały ołtarzy w Krakowie pielęgniarkę bł. Hannę Chrzanowską.

Kto myśli, że wytrwa w dobrym, pięknie i owocnie przeżyje swoje życie tu na ziemi o własnych siłach, bez pomocy Bożej, ten jest w wielkim błędzie. Wszelkie dobro w naszym życiu rodzi się za sprawą Boga. Św. Franciszek z Asyżu mawiał: wszystko, co dobre, zawdzięczamy Bogu, żadnego dobra nie możemy przypisywać sobie. Naszą własnością są jedynie wady i grzechy. Z kolei św. Teresa z Avila, doktor Kościoła, napisała kiedyś, że „bez pomocy łaski Bożej nie potrafilibyśmy nawet dobrze pomyśleć”. Jeśli więc chcemy, by nasze życie przynosiło dobre owoce, by dobrze wypełniać swoje powołanie życiowe, musimy trwać w jedności duchowej z Chrystusem. Jest to szczególnie ważne w chwilach cierpienia, choroby, rozmaitych trudności i doświadczeń. Wiedział dobrze o tym św. Paweł Apostoł, który powiedział: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13). To umocnienie czerpał od Chrystusa w czasie niebezpiecznych podróży apostolskich, kiedy był prześladowany, bity, więziony, aż do męczeńskiej śmierci za głoszenie Chrystusowej Ewangelii.

Wspaniałym przykładem naprawdę pięknego życia, które tak obficie zaowocowało dobrymi czynami dzięki zjednoczeniu z Bogiem, jest ta, którą dziś w sposób szczególny chcemy wdzięcznym sercem przywołać i uczcić jej pamięć. To śp. Mieczysława Faryniak, powszechnie nazywana Panią ze Skałki. Dziś dokładnie mija 28 lat od jej przejścia do domu Ojca w niebie. A jej doczesne szczątki spoczywają na tutejszym cmentarzu. Ona rozsławiła Dursztyn. Jest jego chlubą. Nie była rodowitą dursztynianką, ale utożsamiła się z Dursztynem i na zawsze się z nim związała. Teraz na jej temat są pisane prace naukowe, książki, liczne artykuły; jest także film już kilkakrotnie emitowany w telewizji polskiej. Sama pozostawiła prawie 400-stronicowe wspomnienia o pobycie w Dursztynie, zbiory poezji sławiących głównie piękno Tatr, sporą ilość listów pisanych do różnych osób.

Panie ze Skałki była kobietą o bardzo bogatej osobowości. We wspomnieniach pisze: „Urodziłam się z zamiłowaniem do piękna i pędem do Ideału”. I rzeczywiście ciągle szukała, i dążyła do ideału. W Bielsku gdzie mieszkała, ukończyła Krajową Szkołę Kupiecką i miała dobrą posadę w banku. Pochłaniały ją wycieczki w góry urzeczona ich pięknem, muzyka, teatr, bale, podróże, znajomości. Przeżywa wielką romantyczną miłość. Wydaje się, że znalazła ideał. Ale, niestety, z ukochanym Konradem, Austriakiem, współziomkiem, który był wyznania ewangelickiego  i dość obojętnym religijnie, nie może zawrzeć sakramentu małżeństwa. A w inny sposób nie chce absolutnie się z nim wiązać. Miłość ta na poziomie czysto duchowym pozostanie u niej do końca życia. W tym okresie przechodzi też głęboki przełom duchowy. Szuka samotności. Dużo się modli. Odbywa spowiedź z całego życia i postanawia poświęcić się całkowicie Bogu przez życie pustelnicze. Otrzymuje z banku stałą rentę chorobową, może więc swobodnie realizować swój plan.

Jesienią 1935 roku, mając niecałe 32 lata, przybywa do Dursztyna, o którym wcześniej słyszała od pracującej tu nauczycielki, z którą razem spędzała urlop na Helu. Położenie Dursztyna ze wspaniałymi widokami na góry ze wszystkich stron, zwłaszcza na Tatry, oczarowało ją. Nie mogła nasycić się tym pięknem.  „Piękno, rozlane tu hojnie przez Boga, otacza Dursztyn” – napisze we wspomnieniach. Nabywa kawałek ziemi zaraz przy wjeździe do wsi, u stóp tzw. Czerwonej Skały, w odległości ok. 1 km od pierwszych zabudowań i tam się osiedla. Buduje małą chatkę, „podszytą wiatrem” – jak sama powie, którą nazywa Betlejemką, a później także drewnianą świątynię Ducha Świętego.

Wioska liczyła wtedy ok. 40 domów. Nie było dróg, elektryczności. To była zupełnie inna rzeczywistość od tej, w której żyła. Tak zaczął się prawie 50-letni okres pobytu Mieczysławy w Dursztynie. Trzeba było naprawdę heroizmu z jej strony, aby tutaj trwać i konsekwentnie realizować swój program życia. Dotychczas miała przecież luksusowe warunki życia, a tutaj – skrajne ubóstwo. Poprzez tutejszych duszpasterzy, franciszkanów, zetknęła się z duchowością św. Franciszka z Asyżu. Stały się jej bliskie franciszkańskie ideały radykalizmu ewangelicznego, ubóstwa, prostoty pogody ducha. Została przyjęta do Trzeciego Zakonu św. Franciszka.

Długie życie śp. Mieczysławy w Dursztynie to nie była sielanka, ale nieprzerwane pasmo umartwień, wyrzeczeń, zmagania się z przeciwnościami, niezrozumieniem, a także niekiedy z nieżyczliwością i wrogością. „Ile goryczy tu wypiłam” – napisze. Nawet jedyne radyjko, przez które miała jakiś kontakt ze światem, oddała miejscowej nauczycielce. We wspomnieniach napisała, że wyrzekła się radia i koncertów, aby wyostrzyć słuch do słuchania kiedyś pieśni anielskich. Wiedziała, co to znaczy zimno, niedostatek. Z jakim trudem zagospodarowywała i powiększała swoją ukochaną Skałkę, którą uważała za miejsce święte, wybrane przez Boga! Pustelnica, a w pełni żyjącą problemami tutejszych mieszkańców. Zatroskana i poświęcająca się dobremu wychowaniu, rozwojowi wiary u dzieci i młodzieży i by ich chronić przed zgorszeniami. Ofiarnie dbająca o świątynię, jej czystość, piękno liturgii. Zawsze gotowa do pomocy w różnych potrzebach i sytuacjach. Okazała niezwykłą odwagę i chrześcijańską miłość ukrywając na Skałce przez kilka miesięcy w czasie II wojny światowej rodzinę żydowską. Była zawsze gościnna i życzliwa. Ileż osób i różnych grup nawiedzało jej Skałkę! Wszystkim opowiadała o Bogu, o pięknie przyrody, miłości do Ojczyzny, zachęcała do modlitwy.

Jednym słowem, prze długie lata pobytu w Dursztynie śp. Mieczysława wywarła niezatarty wpływ na życie codzienne i religijność mieszkańców. Św. Jan Paweł II, jeszcze jako kardynał i arcybiskup krakowski, po wizytacji parafii w Dursztynie i nawiedzeniu Skałki w czerwcu 1976 roku, przesłał jej dziękczynny list, w którym m.in. napisał: „muszę z wielkim uznaniem podkreślić niezmordowaną, ofiarną pracę Pani, która tak wspaniale owocuje w powołaniach kapłańskich i zakonnych, a także w życiu na co dzień w tej miejscowości”. I dodał: „Wiem, że moje podziękowanie jest nieproporcjonalne do tego, co Pani uczyniła dla Boga, Kościoła i Ojczyzny swą apostolską pracą w Dursztynie i okolicy”.

Śp. Mieczysława, mimo tak trudnego po ludzku, wyzbytego z wszelkich wygód życia, zawsze promieniowała dobrocią, spokojem, radością. Była naprawdę szczęśliwa. „Im człowiek mniej do życia potrzebuje, tym jest szczęśliwszy” – napisze we wspomnieniach. Nigdy nie traciła entuzjazmu. Nie poddawała się trudnościom. Skąd więc miała to wszystko? Bo na swoje życie patrzyła oczami wiary. Ona pamiętała na słowa Pana Jezusa: „Beze Mnie nie możecie nic uczynić.” Pan Jezus był jej mocą. On ją prowadził, bo Jemu bez reszty się oddała i całkowicie zawierzyła. Gorliwa modlitwa, codzienny udział we Mszy św. i Komunia św., szczególne nabożeństwo do Ducha Świętego, gorąca cześć do Maryi Niepokalanej, Aniołów i Świętych, częsta regularna spowiedź, pobożne lektury nieustannie umacniały jej więź z Bogiem i mobilizowały do działania, do spalania się w służbie bliźnim. Ona nie zważała na zmęczenie. Nie liczyła czasu. Nie czekała na wdzięczność. Wszędzie wnosiła pokój, łagodziła różne nieporozumienia i konflikty rodzinne, sąsiedzkie. Po prostu ofiarnie służyła. A służyć innym to coś najpiękniejszego. Ona wiedziała, że człowiek staje się w pełni człowiekiem dopiero przez całkowity dar z siebie. „Ciężkie miałam życie. Byłam zawsze słabego zdrowia. Trwałem jednak mężnie, zasilana łaską Bożą” – napisze. Podobnie jak św. Franciszek, którego była wierną naśladowczynią, umiała dostrzegać w przyrodzie i w każdym stworzeniu odbicie piękna i dobroci Boga i dziękowała Mu za wszystko. Całe jej życie było odpowiedzią na Bożą miłość, dlatego nic nie było dla niej ciężarem. Wszystko czyniła z miłości.

Śp. Mieczysława zostawiła nam świetlany przykład życia prawdziwie chrześcijańskiego, możemy powiedzieć świętego życia. Wierzymy, że jeśli będzie taka wola Boża, Kościół kiedyś podejmie starania, by uznać tę jej świętość i pozostawić ją za wzór do naśladowania. Głęboko też ufamy, że Ona, która tak umiłowała Dursztyn, całą tę okolicę i tak wiele dobra tu uczyniła, dalej z domu Ojca w niebie spogląda z miłością na tę ukochaną ziemię i jej mieszkańców oraz oręduje za nimi przed Bożym tronem.

Na zakończenie posłuchajmy jednego z jej wierszy, który napisała w okresie licznych trudności i doświadczeń życiowych. Niech te słowa będą i dla nas zachętą, by nigdy się nie poddawać i nie zniechęcać, ale by zawsze wspinać się w górę, ku Bogu.

            Choć twarda moja droga,

            Bo ciągle w górę iść trzeba,

            To przecież błyska mi

            Czasem z chmur skrawek nieba.

 

            Choć ręce mam omdlałe,

            Po skałach rąk słabych chwyt,

            To pnę się wciąż do góry,

            Gdzie w mgłach ukryty szczyt.

 

            I choćby mi kto dawał

            Szczęścia i pieniędzy stos,

            Nie zmienię mego życia,

            Bo kocham własny los.

           

            A czasem mnie owionie

            Cichy i ciepły wiew,

            Czuję wtedy wyraźnie

            Tajemny w sobie zew.

 

            Więc choć stopy omdlałe,

            Po skałach rąk słabych chwyt,

            To pnę się wciąż do góry,

            Gdzie w mgłach ukryty szczyt.

 

  1. Wacław Michalczyk OFM

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


trzy × pięć =