Górala serca dwa

Czy można czuć się góralem, choć nigdy nie było się w Tatrach? Mówić płynnie gwarą, gdy w tle pobrzmiewa obcy język? Kochać Podhale, Spisz i Orawę, choć zna się je tylko z dzieciństwa?  25-letni Szymon Sołtys z New Jersey udowodnia, że można. A nawet powinno się.

A wszystko zaczęło się od fascynacji starą, malowaną skrzynią, znalezioną przypadkiem na strychu. Były w niej spiskie stroje, a sam Szymon mieszkał jeszcze we Frydmanie. Pamięta, jak wymykał się rodzicom ukradkiem, wchodził po kryjomu na strych, podnosił drewniane wieko skrzyni i badał jej cenną zawartość. – W środku były stare stroje pradziadków. Podziwiałem wyszycia na lajbiku prababci i zdobienia na pradziadkowych portkach. Te portki we Frydmanie były bardzo skromne, ale jakoś tak mi się podobały – wspomina tamte czasy ze wzruszeniem.  I pamięta też złość, gdy któregoś dnia odkrył lajbiki prababci w stodole. – Strasznie wydzierałem się wtedy na mamę. Nie miała wyjścia. Musiała je schować do szafy – opowiada.

Fejskufa

Młodego, 25-letniego już obrońcę prababcinych strojów poznałam zupełnie przypadkiem. Nie w realu. W kontakcie pomógł nam Facebook! Owszem, widziałam, że komentuje, lubi i udostępnia moje wpisy (zwłaszcza te dotyczące spraw regionalnych, historii lub dursztyńskich widoków), nie wiedziałam jednak zupełnie,  kim jest i czy w ogóle powinnam go kojarzyć.  To, co zdradzał o nim Facebook, to kilku wspólnych znajomych, informacja, że pracuje w Soltys Group LCC, mieszka w New Jersey i chyba prowadzi fanpage Koła nr 6 im. Kazimierza Przerwy-Tetmajera Stowarzyszenie Podhalan w New Jersey – tak wiele było tych wpisów. Najczęstszym strojem Szymona (sądząc po zamieszczonych w sieci zdjęciach) były spiskie portki, kierpce, barani kożuszek, torba pasterska przewieszona przez ramię i góralski kapelusz z piórkiem; a najważniejszą aktywnością publikowanie gwarowych zagadek, cyklu Góralski uniwersytet, informacji z regionu i różnych regionalnych zagwostek.  Wplecione tu i ówdzie informacje sugerowały jeszcze, że korzenie Szymona są we Frydmanie i chyba także w Dursztynie.

Quarter of life

Końcem września na profilu Facebookowym Szymona pojawił się wpis, że 10 października będzie miał urodziny. Post dotyczył jednak nie tyle samego faktu świętowania, co prezentu, który chciałby w tym dniu otrzymać i… prezentu, który chciałby dać innym! I tak za jedyne 25 dolarów każdy mógł kupić u Szymona los i wziąć udział w losowaniu jego góralskich portek! Wpływ z uzyskanych w ten sposób donacji (uzbierało się łącznie 1070 dolarów) wdzięczny za 25 lat pomyślnego życia solenizant zamierzał wpłacić na konto Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną w Nowym Targu (popularnej Chatki). A góralskie portki? Te, choć cenne i ważne dla Szymona, miały już godnych następców – świeżo zamówione portki spiskie w noszonej w Dursztynie odmianie jurgowskiej.

Na Spiszu

Bo Spiszem i jego sprawami Szymon interesował się od dawna. Choć od dziecka mieszkał we Frydmanie, lubił do Dursztyna przyjeżdżać. Właził dziadkowi Edkowi na kolana i słuchał – opowieści o dawnych czasach, o wojnie, robocie i o wszystkim tym, co zdaniem dziadka mały chłopiec wiedzieć powinien.  – Lubiłem zwłaszcza dziadka gwarę. Była inna niż we Frydmanie, czysta, prawdziwa – takiego prostego chłopa ze wsi – podkreśla.  Dziadka z Frydmana nigdy nie poznał. Zginął przedwcześnie w wypadku motocyklowym. Dużo za to słyszał o pradziadku Michale. – Mówiono mi, że on zawsze chodził w spiskich portkach. Miał kilka par, te na co dzień i te od święta. W paradnyf chodziył ino do kościoła. Kapelusek na bakier i tak paradziył sie.  To na zdjęciu z pogrzebu pradziadka Szymon zobaczył, że rodzina pochowała go w spiskich portkach.– Kiedyś też zrobię jak on. Beme se po niebie oba w portkaf chodzić –  zapewnia rozbawiony.

Regionalizm i muzyka w domu Sołtysów były zawsze. Mocniej chyba po dursztyńskiej stronie, może dlatego, że byli dziadkowie? – Dziadek i babcia zawsze śpiewali na dwa głosy. Pamiętam ich: „Kasienka pasła wołki na łące, zbierała sobie kwiatki pachnące…” Tyf głosów i tyj śpiywki to nie zaboce nigdy. Piyknie im to sło! Muzyką także zaraził go ojciec. To on w młodości grał na weselach i wiejskich zabawach. I to on w wolnej chwili wyciągał w domu harmonię.  Innym guru i przewodnikiem Szymona w sprawach regionalnych był jego starszy brat Bartek. Bo kiedy zapisał się do zespołu we Frydmanie, w ślad za nim poszedł też Szymek.  – Chciałem być jak Bartek, więc gdzieś w 3. klasie szkoły podstawowej też się do zespołu zapisałem – wyjaśnia.

Za Wielką Wodą

W 2003 r. spełnił się „amerykański dream” Sołtysów. Rodzina wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Szymon nareszcie miał okazję poznać mieszkającą tam od 1987 r. babcię Marysię. Do tej pory widział ja tylko raz i znał raczej z rozmów telefonicznych i przysyłanych do Polski prezentów. – Miałem 11 lat, kiedy z mamą, tatą, Bartkiem i małą Iloną polecieliśmy na stałe do USA – wspomina. – Nie lubiłem tego życia tutaj. Brakowało mi mojego: „mamo, ide na pole” i wio, jus mnie ni ma! Brakowało mi tej ślebody, co była na wsi. Nie znalem nic angielskiego, przyjechałem z wzorowymi ocenami z Polski, ale brak znajomości języka przygniatał mnie w szkole w USA. Ciężko mi było…

Po 2 latach walki z językiem i nową rzeczywistością jako 13-latek z klasy ESL (English Second Language) przeniesiony został do klasy, w której uczyły się inne dzieci. Najbardziej podobała mu się historia. Tęsknił jednak za domem i za wszystkim tym, co w Polsce zostało. Coraz mocniej interesował się więc ojczyzną. Czytał książki o Podhalu, Spiszu i Orawie, dopytywał, słuchał, notował…

Góralska rodzina

Do Koła nr 6 Stowarzyszenia Podhalan w New Jersey znów Szymon trafił za Bartkiem. To on zabierał go na doroczne Parady Pułaskiego i to on zachęcał do pełnienia warty przy Grobie Pańskim. Nieoficjalnym członkiem Koła Szymon stał się już w wieku lat 16. A kiedy skończył lat 18, złożył uroczystą przysięgę, a po 2 latach dostał nominację na członka komisji rewizyjnej, zostając tym samym jednym z najmłodszych członków zarządu.  – Zawsze chciałem sie angażować w sprawy górali w New Jersey. Bardzo mnie to Koło interesowało, wiele słyszałem o ich dziejach. Należę też do Wspólnoty Frydmana w Ameryce. Frydmanianów jest tu aż 500!  – wyjaśnia podekscytowany.  Funkcja, którą obecnie pełni w Stowarzyszeniu Podhalan to przewodniczący ds. organizacji. Udzielał się już przy organizacji 4 Pikników Góralskich, 4 świątecznych Opłatków, a nawet przy witaniu prezydenta RP Andrzeja Dudy. Obecnie na tapecie jest Boże Narodzenie. – Pakuję prezenty mikołajkowe dla dzieciaków z zespołu. Wspólnie z innymi myślę też nad urządzeniem spotkania opłatkowego.  Na szczęście mam już wiersz, który miałem na tę okazję napisać – dodaje. Tak, tak, bo Szymon także pisze!

Koło, do którego należy Szymon, zrzesza nie tylko górali podhalańskich, ale także górali spiskich i orawskich. Ta jedność jest dla Szymona bardzo ważna. – Mam taki pogląd na sprawę. Wszyscy jesteśmy z gór. Jeśli nie będziemy trzymali się razem, żadna organizacja się nie utrzyma. Dlatego nie rozumie rad, które czasem dochodzą do niego z Polski. Rad mówiących o oddzieleniu Spisza od Podhala i Orawy (bo tylu jest tam Spiszaków), o większym podkreśleniu różnic.  – Ja nawet ten punkt widzenia rozumiem. Ale inaczej działa się na obcej ziemi. Moglibyśmy rozważyć podział na Spiszaków, Orawiaków czy Podhalan – tłumaczy. – Ale po co? Co wtedy moglibyśmy zdziałać, tworząc 3 mniejsze organizacje?  Takie rady dla niego to cios prosto w serce. W szafie ma przecież nie tylko spiski ubiór, ale także podhalański i orawski.

Mój dom

– Tam dom twój, gdzie serce twoje – odpowiada Szymon, zapytany o życie na 2 kontynenty.  – Moje serce jest w górach. Ale jak się nie da jechać tam, to trzeba zrobić dom tu. Sprowadzić naszą kulturę i utrzymywać ją na obcej ziemi. Nie mozno o niyj zabocyć! Mozno siedzieć i godać, lamentować, ze to nie jest dom… ale mozno to wykorzystać, naucyć ludzi o nasyj kulturze, przekozać obcym nasom wiedze… Mnie to ciesy! – znów przechodzi płynnie na gwarę. Jak przyznaje, godzinami mógłby radzić o folklorze. Pozwala mu to czuć się swobodnie na obcej ziemi. Która już mu nie obca. – To mój dom! – deklaruje.

Prywatnych marzeń ma kilka. Pierwsze, to kobieta, która podzieli jego fascynacje. Drugie, to wyjść rano na hale, nabrać w płuca górskiego powietrza i przegryźć świeżym oscypkiem. Jest jeszcze jedno skrywane. W którąś tam w życiu Wielkanoc założyć paradny strój, złapać babcię Anię pod ramię, zakręcić nią jak frygą i rano, raniutko w Dursztynie pójść razem z nią do kościoła.

2 Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


16 − dziesięć =