Złoty Jubileusz o. Alberta Matuszyka – galeria

Fajni ście są, ale pewnie mocie biydnyf rodziców – usłyszał kiedyś w Łopusznej o. Albert Matuszyk. Nie mieli wos za co na normalnego ksiyndza wyucyć, to ście zakonnikiym musioł zostać.

Złoty jubileusz 50-lecia kapłaństwa długoletni wikary Dursztyna o. Albert Matuszyk świętował już w Niedzielę Wielkanocną we wspólnocie franciszkańskiej w Krakowie – Azorach. W czwartek 7 kwietnia Mszę św. dziękczynną odprawił także u nas – w miejscu, w którym, jak sam mówił, zostawił kawałek serca.

Msza św. rozpoczęła się od podziękowań, życzeń i kwiatów (wśród których znalazł się i kosz 50 róż) złożonych na ręce świętującego swój jubileusz kapłana przez młodzież, strażaków, dyrektor szkoły Małgorzatę Sowę, radę parafialną i panią sołtys. Tuż po ich złożeniu w kościele rozległ się chóralny śpiew: Życzymy, życzymy…  O. Albert, dziękując za pamięć i życzenia, z rozrzewnieniem wspomniał okoliczności swojego przybycia przed laty do Dursztyna. Mówił m. in. o tym, jak to któregoś dnia nie zabrał go autobus, bo – choć wątłej postury – zwyczajnie się w nim nie zmieścił. I o tym, jak wędrując w ten dzień do Łopusznej, wdał się w rozmowę z przypadkowymi kobietami, które po samym jego habicie wywnioskowały, że rodziców nie mógł mieć zamożnych.

Osobne słowa uznania za 50 lat posługi kapłańskiej skierował do o. Alberta w homilii nasz proboszcz, który – powołując się na rozumowanie dzieci – stwierdził, że do tego, żeby być kapłanem, potrzeba właściwie 3 elementów: świętego spokoju, kolorowych snów i dobrego deseru. Ten święty spokój to według o. Jerzego nie błogie lenistwo, lecz święty spokój – czyli czas intensywnej pracy z Bożą prawdą. Kolorowe sny to żar, który Bóg wlewa w umysł swojego wybrańca. Zaś bardzo dobry deser to namaszczenie go Jego świętym olejem.

Czwartkową jubileuszową Mszę św. o. Alberta swoją obecnością uświetnił poczet sztandarowy Ochotniczej Straży Pożarnej. Kto mógł, założył też na tę okoliczność strój regionalny. Na koniec uroczystości dostojny Jubilat przedstawił zebranym swoje dzieje od czasu opuszczenia Dursztyna. Mówił o tym, że w wyniku powikłań cukrzycowych przeszedł amputację palca i o problemach z nogami. Prosił także o przekazanie od niego pozdrowień najstarszym, schorowanym już mieszkankom wioski, tj. babkom od Syski i od Kaźmierka, które najchętniej sam by odwiedził, lecz zdrowie już mu na to nie pozwala. Pochwalił także dursztynian za piękny śpiew (podobno w Krakowie śpiewają inaczej) i udzielił wszystkim zgromadzonym uroczystego błogosławieństwa.