Wichrówkowe opowieści – cz. 3 “Pustelnia”

Po Bogusławie Pajorze i Józefie Dunin-Śmiałkowskim w posiadanie Wichrówki wszedł w latach 70. XX w. ks. Franciszek Blachnicki – człowiek mocno doświadczony przez los, a przy tym do końca niezłomny.

Krystyna Szewc – autorka książki o życiu i charyzmacie Mieczysławy Faryniak pt. Tchnienie Ducha spoczęło na tej Skałce – i członkini założonego przez ks. Blachnickiego Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła tak tłumaczy powody jego zainteresowania się starą opuszczoną willą w Dursztynie: Sprawa jest dość prosta – wyjaśnia. – To były lata, kiedy rekolekcje zwane oazami rozwijały się bardzo dynamicznie, zarówno jakościowo (różne formy dla różnych grup wiekowych itp.), jak  i i l o ś c i o w o. “Sieci się rwały” – mówiono często – podkreślała. Jej zdaniem ks. Franciszek Blachnicki w odpowiedzi na tak dużo zainteresowanie jego oazami musiał szukać nowych miejsc w okolicznych miejscowościach, już nie tylko w Pieninach i na Podhalu, ale także na Spiszu. – Ojciec po prostu jeździł po okolicy i szukał nowych możliwości do zakwaterowania i w ogóle – zorganizowania tzw. bazy – wyjaśnia. O tym, że w swoich wędrówkach po Spiszu zawędrował właśnie na Honaj, zaważyła najprawdopodobniej chwalebna, znana zwłaszcza mieszkańcom pobliskich Łapsz Niżnych, wojenna przeszłość Wichrówki. – Może któryś z tamtejszych gospodarzy wspomniał O. Franciszkowi o tym domu, który przecież znany był jeszcze z czasów wojny osobom zaangażowanym w ruch oporu – domniemywa Krystyna Szewc.

Informacji o założycielu Ruchu Światło-Życie i świeckiego Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła, na którego pustelnię w 2012 r. przemianowano Wichrówkę, jest bardzo dużo. Powstały liczne publikacje, których autorzy pochylili się nad szczegółową analizą jego zakrojonego na szeroką skalę apostolstwa. Są też strony internetowe poświęcone ks. Blachnickiemu, profile na portalach społecznościowych i inne powszechnie dostępne informacje. O tym, jak złożone i skrajne doświadczenia życiowe stały się udziałem Franciszka Blachnickiego, świadczy m.in. jego pobyt w obozie koncentracyjnym Auschwitz, kilkumiesięczne uwięzienie w celi śmierci, aż wreszcie gwałtowne nawrócenie i decyzja, by całe swoje życie oddać na służbę Panu Bogu. Mottem życiowym tego niezwykłego człowieka stało się powiedzenie: Nie pytać, czy wolno coś zrobić. Ale, czy trzeba…

Straszny dom

Była wiosna 1973 r. Ojciec zamówił taksówkę, zawołał mnie i Joasię i powiedział, że pojedziemy oglądać dom. Nie wiedziałyśmy, dokąd jedziemy. Taksówkarz zostawił nas w Łapszach Niżnych. A my musieliśmy wspinać się pod górkę, przez las, do domu, który ludzie we wsi nazywali Wichrówką. Stał pod lasem, sam jeden, na samym skraju Honaju, pół godziny drogi od wsi Dursztyn na Spiszu. Dom jak dom. Obeszliśmy go dookoła. Ojciec zdecydował, że pójdzie do wsi i popyta ludzi. Ale tej wsi nawet nie było widać. (…) Długo nie wracał i zrobił się wieczór. Stałyśmy wystraszone, bo… las, ten straszny dom i żadnej żywej duszy – tak swoje pierwsze wrażenia z zetknięcia się z Wichrówką opisuje Dorota Seweryn – członkini założonego przez ks. Franciszka Blachnickiego Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła.

Charyzmatycznym Ojcem, któremu niestraszne było wędrowanie po wertepach, opowieści o duchach  i rozpytywanie miejscowych o dawne dzieje zapomnianej przez ludzi willi był urodzony 24 marca 1921 r. w Rybniku na Śląsku, uczestnik kampanii wrześniowej 1939 r., były więzień obozów koncentracyjnych, a obecnie organizator rekolekcji i oaz dla wszystkich bez wyjątku grup społecznych ks. Franciszek Blachnicki. Różnie toczyły się jego losy, zanim po raz pierwszy stanął na Honaju. We wczesnej młodości fascynowało go np. harcerstwo. Cenił sobie w nim kształtowanie mocnego i właściwie wyważonego charakteru. Wśród kolegów zasłynął np. tym, że któregoś dnia wszedł w parku na jedno z drzew i obszedł kilka sąsiednich, nie schodząc ani razu na ziemię. Potem z własnej, nieprzymuszonej woli, chcąc jak najszybciej podjąć studia i realnie wpływać na poprawę życia ludzi, zgłosił się na ochotnika do wojska, nie mając ukończonych lat 18. Z uporem maniaka do 1942 r. twierdził też, że jest niewierzący, choć nie było ku temu żadnych, mocniejszych przesłanek. A że życie od małego go nie rozpieszczało, nieraz mierzył się z przekraczającymi siły pojedynczego człowieka sytuacjami. Np. już jako 6-tygodniowe niemowlę, przy okazji toczących się w mieście walk powstańczych, cudem uniknął śmierci. Inna, równie trudna sytuacja, przydarzyła mu się w wieku lat 5, gdy wpadł do studni i 3 dni leżał nieprzytomny. Ale najtrudniejsze doświadczenia – te związane z okupacją hitlerowską i niewolą – dopiero na niego czekały… (Więcej o jego bogatym życiorysie TU)

W ten wiosenny wieczór 1973 r., stojąc u stóp Wichrówki, miał jednak nieodparte wrażenie, że Pan Bóg ma wobec tej starej, zdezelowanej willi swoje zamiary. W trakcie rekonesansu w wiosce dowiedział się, że dom ten wybudował jeszcze przed wojną krakowski notariusz Bogusław Pajor, a drugi jego właściciel Józef Śmiałkowski z Nowego Targu jesienią 1970 r. został w nim zastrzelony, i że od tego czasu Wichrówka stoi pusta. Niezrażony tymi wiadomościami postanowił działać. I choć – podobnie jak kiedyś z domami w Krościenku – doskwierała mu „jedna drobna szczegóła” tj. brak pieniędzy, wiedział, że jeśli taka jest wola Boża, uda mu się zdobyć także i ten dom.

A trzeba podkreślić, że Wichrówka nie przedstawiała się wtedy okazale. – Wszystko było zniszczone, dom właściwie był okradziony, okna zabite deskami, dlatego, że ludzie wynosili, co się dało, nawet drzwiczki od pieca. Na ścianach były tapety, częściowo pozrywane. Wnętrza były ohydne – relacjonowała swoje wrażenia z bliższego zapoznania się wnętrzem Wichrówki towarzysząca Blachnickiemu na Honaju Dorota Seweryn.

Wolny człowiek

Wichrówka, nawet w swej zdewastowanej postaci, była wyświęconemu w 1950 r. Blachnickiemu bardzo potrzebna, bo od przeszło 20 lat czynnie pracował nad stworzeniem w Polsce Żywego Kościoła, a to wymagało wciąż nowych miejsc spotkań, stałych współpracowników, jakiegoś zaplecza administracyjnego i nieustającej działalności wydawniczej. A jako że pierwsze lata jego posługi kapłańskiej przypadły w okresie nasilenia terroru stalinowskiego, władza mocno ateizowała społeczeństwo, podważając autorytet Kościoła i eliminując duchownych. Blachnicki, widząc te zagrożenia, zwłaszcza niesprawdzające się w obecnym stanie rzeczy „szkolne” podejście większości księży do kwestii religijnych i nauczania religii, zaczął działać inaczej, tj. podjął się trudu duszpasterstwa wychowawczego, ukierunkowanego na formację małych grup apostolskich, oddziałujących na całą społeczność. Sukcesy w pracy z ministrantami i młodzieżą kolejnych powierzanych mu parafii sprawiły, że przyszły właściciel Wichrówki bardzo szybko zaczął myśleć o mocnym zreformowaniu dedykowanych młodzieży rekolekcji. Doskonale wiedział, że nie da się młodych, żywiołowych ludzi utrzymać zbyt długo w zamkniętym pomieszczeniu i przymusić do biernego słuchania. Pierwsze rekolekcje w otoczeniu pięknej przyrody, nazwane później Oazą Dzieci Bożych, miały miejsce w Bibieli, a następne w Stryszawie. Niestety, w dobie stalinowskiego ucisku zamierzenie takie jak to, które wdrażał w życie Blachnicki, nie było łatwe do spełnienia. Np. kiedy w parafii w Rydułtach w 1953 r. w porozumieniu z ks. proboszczem zaczął budować salkę na miejsce spotkań dla dzieci i młodzieży, posypały się na niego kary i kontrole. Nie zrażał się jednak tym wcale, płacił grzywny i budował dalej.

Kiedy w 1952 r. doszło do aresztowania biskupów śląskich, Blachnicki za nic nie mógł się z tym pogodzić. Zaangażował się wtedy w prace tajnej kurii. A gdy w 1956 r. z internowania wrócił biskup Herbert Bednorz, Blachnicki zaraz uprosił go, by ten podarował mu w Katowicach stary barak. Po 6 latach swojej pracy duszpasterskiej zyskał bowiem jedną ważną obserwację – że wszędzie, gdzie pracował, brakowało materiałów katechetycznych, bo ich drukowania i rozprowadzania zabraniała władza. Dlatego, gdy już miał miejsce na działalność wydawniczą, złożył poznanym w jego pierwszej parafii w Tychach młodym dziewczynom ofertę „nie do odrzucenia” – prawie darmowej, a przy tym zabronionej przez władze pracy. Dziewczęta miały do dyspozycji powielacz, zszywarkę i gilotynę i za ich pomocą miały dostarczać Blachnickiemu i wszystkim zainteresowanym księżom potrzebnych materiałów dydaktycznych. Z czasem zaangażowanych w przepisywanie tych tekstów dziewcząt przybywało, choć nie wszystkie mieszkały w baraku na stałe. Część rzeczy drukowały dosłownie w podziemiu (tj. w skrzętnie ukrytej piwniczce) z powodu braku akceptacji cenzury. Decyzja wspólnego zamieszkania w baraku miała jeszcze inną motywację, bo nazywające siebie Legionem Maryi dziewczęta, tj.: Dorota Seweryn, Joanna Panek, Zuzanna Podlewska, Maria Pełka, Zyta Kocur i Gizela Skop postanowiły stworzyć trzeci w Polsce instytut osób świeckich, nazwany później Instytutem Niepokalanej Matki Kościoła. Stało się to 24 maja 1958 r. w wigilię Zesłania Ducha Św.

W tym samym roku staraniem ks. Blachnickiego zapoczątkowała też swoją działalność tzw. Krucjata Wstrzemięźliwości, a jej centrala mieściła się właśnie w baraku. Już w 1960 r. młode współpracowniczki Blachnickiego zaangażowane były do organizowania tzw. wczasów maryjnych, tj. rekolekcji dla dorosłych i księży oraz dni skupienia dla pracowników krucjaty. Najbardziej symptomatyczne, a przy tym nieraz trudne dla nich było to, że żyły właściwie z dnia na dzień. Bez żadnej gwarancji tego, co przyniesie jutro i czy będą miały co do garnka włożyć. Odpowiedzialna za finanse Dorota Seweryn bardzo dobrze pamięta, jak kiedyś przyszła do Blachnickiego z wyrzutem, że w kasie jest tylko 50 groszy, a za to się chleba nie kupi.  – Zapytał mnie, czy jestem głodna. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie jestem głodna – wspominała. – Usłyszałam: To co się martwisz, czemu się przejmujesz, myślisz, że Pan Bóg nie pamięta o nas, swoich dzieciach, które dla Niego żyją i pracują? Nie martw się, Pan Bóg wie o wszystkim”. Wielkie było jej zaskoczenie i zawstydzenie, gdy jeszcze w tym samym dniu jeden z księży odwiedzających Blachnickiego zostawił mu na stole 100 zł, a on wymownie jej je pokazał. Wydarzenie to i wiele jemu podobnych skwitowała następującymi słowami: Pan Bóg nam pomagał, ale zawsze dawał „na dzisiaj”. Nigdy nie mieliśmy pieniędzy w szufladzie, nigdy nie było ich na stosie, nigdy nie było żadnych zapasów – ani żywności, ani niczego. Ojciec tak wierzył i tak ufał. Pan Bóg o nas dbał i co nam „dzisiaj” było potrzebne, to zawsze mieliśmy.

W stronę Krościenka

Z czasem centrum życia i działalności ks. Blachnickiego z Katowic przeniosło się bliżej interesującej nas Wichrówki. Otóż 29 sierpnia 1960 r. doszło do likwidacji baraku, nazywanego wówczas Centralą Krucjaty Wstrzemięźliwości. Podczas nalotu zrobionego przez Służbę Bezpieczeństwa zarekwirowano Blachnickiemu znalezione wewnątrz materiały, założono plomby i spisano dane „przestępców”. Szczęśliwie, funkcjonariusze nie odnaleźli najcięższych, nieocenzurowanych dokumentów, które powielano w zakamuflowanym pomieszczeniu. Po likwidacji centrali Blachnicki bardzo często był wzywany przez SB do składania co rusz to nowych wyjaśnień dotyczących baraku i jego w nim działalności. Takie badania trwały od 29 sierpnia 1960 r. do 15 marca 1961 r., kiedy pod zarzutem rozsyłania listów z informacjami o „rzekomym” prześladowaniu Kościoła, Blachnickiego aresztowano.

Okres po likwidacji baraku tyskie współpracowniczki ks. Franciszka spędziły na studiach i innym dokształcaniu się. Wyjątkiem była przebywająca już wcześniej na leczeniu w Szczawnicy Dorota Seweryn. Z tą różnicą, że nie mieszkała, tak jak poprzednio, u sióstr służebniczek starowiejskich, lecz, gdy dołączyła do niej Zyta Kocur u wyszukanych przez zaprzyjaźnionego z Blachnickim ks. Bronisława Krzana rodzin, a potem w udostępnionym przez niego pomieszczeniu obok kaplicy Dobrego Pasterza. Ks. Blachnicki w więzieniu przebywał w sumie 4 miesiące, bo wobec braku konkretnych dowodów, zwolniono go już w lipcu 1961 r. I zaraz po odzyskaniu wolności on także do Krościenka przyjechał. Z czasem życie Blachnickiego i jego bliskich współpracowniczek skupiło się – jak wcześniej wokół baraku w Katowicach – tak teraz wokół kaplicy Dobrego Pasterza w Krościenku. Mieszkające przy niej Dorota i Zyta utrzymywały się z przepisywania rożnych dokumentów, a ich uczące się koleżanki w wolnej chwili je odwiedzały. – Krościenko stało się dla nas nowym domem. (…) Zarówno Ojciec, jak i my, przyjęliśmy Krościenko jako coś naturalnego, jako dar za Katowice, chociaż wprost o tym nie mówiliśmy – relacjonowała po latach Dorota Seweryn. Z czasem do pomieszczenia przy kaplicy Dobrego Pasterza przywieziono meble z katowickiego baraku. A Ojciec zachęcał dziewczęta, by te, jak tylko mogą, pomagały życzliwemu proboszczowi w parafii.

Gdy skończył się Blachnickiemu wyrok w zawieszeniu, zaraz postanowił urządzić w nieodległej Szlachtowej rekolekcje dla dziewcząt. Zjechały na nie dziewczęta z diecezji katowickiej i tarnowskiej. Gościny oazowiczkom udzielił proboszcz Szlachtowej, a część dziewcząt przyjęli do siebie miejscowi gospodarze. Nie obyło się oczywiście bez problemów, bo każde większe zgromadzenie było niemile widziane przez władze. Zdarzały się więc kontrole, nakazy rozejścia się i kolejne inwigilowanie Blachnickiego. Pomimo realnego zagrożenia i szeregu niedogodności Blachnickiemu zawsze udawało się przeprowadzać swoje zamysły i organizować rekolekcje i oazy. Dla zmyłki zmieniał jedynie miejsca tych spotkań.

Dursztyn

Potrzeba zdobywania coraz to nowych miejsc na organizowanie rekolekcji i oaz z roku na rok była więc coraz większa. Blachnicki miał już co prawda 2 domy w Krościenku – na Kopiej Górce i na ul. Jagiellońskiej, ale wobec rosnącego zapotrzebowania na odnowę wewnętrzną całej rzeszy zainteresowanych nią ludzi, to ciągle było za mało. I ciągle potrzeba było więcej miejsca. Już 19 października 1973 r. na ks. Blachnickiego, a właściwie na pracownika naukowego doktor Jadwigę Bagińską z Gliwic, spisano akt własności stojącej poza Dursztynem Wichrówki. Wybrano takie rozwiązanie, ponieważ inwigilowany przez SB duchowny nie mógł niczego na siebie nabywać.

Pierwsze próby ulokowania oazowiczów w Dursztynie grający władzom na nosie ksiądz podjął jednak już dużo wcześniej, zanim zakupił Wichrówkę. Ślady tych jego starań skrupulatnie lustrowały i opisywały komunistyczne władze, przyglądające się przy okazji poczynaniom dursztyńskich zakonników. – Jeżeli chodzi o placówkę oo. reformatów w Dursztynie, to ostatnio pozostał tam tylko o. Napierała. (…) – donosi notatka sporządzona w 1972 r. przez TW ps. „Andrzej”. – Pertraktował z o. Napierałą ks. Franciszek Blachnicki z Krościenka, chcąc pomieszczenia w domu zakonnym wynająć dla „oaz”. W tym roku jednak nie przyjechali. O zainteresowaniu ks. Blachnickiego Dursztynem wspominał też w kronice klasztoru ówczesny proboszcz o. Dozyteusz Napierała, nie podając jednak jednoznacznie podjętych wówczas rozstrzygnięć.

W lipcu 1973 r., jeszcze zanim akt własności został spisany, ks. Franciszek zorganizował w Wichrówce pierwszą oazę dla młodzieży z diecezji katowickiej. Zgodził się ją poprowadzić współpracujący z nim ks. Henryk Bolczyk. Fakt ten potwierdziła w swoich dziennych zapiskach Mieczysława Faryniak. – W lipcu odwiedziła Skałkę oaza, która się na przeciwnym końcu Dursztyna ulokowała – pisała w Tchnieniu Ducha Św. – Przyprowadził tę grupę ks. Bolczyk. (…) W kaplicy pięknie śpiewali pieśń ku czci Ducha Św. (…), a ja zachwycona byłam tym, że uwielbili Ducha Najświętszego. Ten kapłan raz jeden odprawił  ze swoimi Mszę św. w kaplicy, a słowa jego były pełne ducha. I ja raz jeden odwiedziłam ich na Honaju. Coś mnie tam poniosło i to z chlebem, który tak im smakował.

W ślad za ks. Franciszkiem Blachnickim Wichrówkę zaczęła także nawiedzać Służba Bezpieczeństwa. Miała ona już jedno utrzymanie w Dursztynie – tj. blokowanie dzieła sióstr niepokalanek i rozbudowywanego przez nie domu Mieczysławy. Częstych zatrudnień dostarczali jej także franciszkanie, którzy w tutejszym klasztorze organizowali wypoczynek i rekolekcje dla swoich kleryków. O tym, że już pierwszą oazę zorganizowaną w Wichrowce spotkały szykany ze strony władz komunistycznych, którym nie w smak był rozwój ruchu, mającego na celu formowanie  wolnych ludzi, odpornych na komunistyczną indoktrynację i żyjących według nauki znienawidzonego przez nie Kościoła, także napisała Mieczysława. – Dobrze zrobiłam, że poszłam (na Honaj – przyp. K.W.), bo zastałam ks. Bolczyka po „operacji”, jaką na nim dokonał p. Żmuda, który z kilkoma asystentami wykonywał swoje zabiegi, jakże bolesne dla tego anielskiego kapłana.  O podobnych wizytach niemiłych gości wspomina także  dobrze pamiętający tamte czasy Tadeusz Kubuszek. – W latach 70. zaczęto w Dursztynie organizować oazy. Część uczestników siedziała u nas, u Syski (tj. Bizubów) też były dziewczyny. Tu się stołowali. No i były z tego tytułu przykrości! Bo: „czemu tu przebywają, a nie są zameldowane te osoby?”- pytali panowie. Ale ks. Blachnicki poinstruował wszystkich, jak mają się tłumaczyć władzy.

Zaraz po zakupie Wichrówki zamieszkał w niej znający ks. Blachnickiego Eugeniusz Bednarczyk. Pełnił on w willi rolę swoistego rodzaju stróża, mającego uchronić dom przed dalszą grabieżą i rozkradaniem. – Eugeniusza wyrzucili z wojska, bo odmówił wykonania rozkazu – przybliżała postać pierwszego stróża Dorota Seweryn. – Kiedyś studiował w Instytucie Wyższej Kultury Religijnej na KUL-u, ale chyba przerwał te studia. Znał się na gwiazdach i chętnie o nich opowiadał. Zdolności Gienka, zwłaszcza te do przepowiadania pogody, potwierdza też Tadeusz Kubuszek. – Pamiętam pewien szczególny dzień. Był kwiecień, gorąco, słońce pięknie świeciło, a ja zabrałem się do roboty przy dachu. A tu nagle przechodzi Gieniek i mówi, żebym nic nie robił, bo jutro będzie pół metra śniegu – wspomina. – Oczywiście, zlekceważyłem to, co mówił. A następnego dnia przyszło takie załamanie pogody, że rzeczywiście łopatą ten śnieg odrzucałem. Bardzo specyficznym hobby Eugeniusza, a może sposobem na rozładowanie nagromadzonych w nim emocji, było uporczywe kopanie sadzawek. Do dziś dziury po tym jego kopaniu znajdują się w obejściu Wichrówki. – Z biegiem lat coraz trudniej było jednak z nim wytrzymać. Nie był niebezpieczny, ale schizofrenia, na którą chorował, mocniej i częściej dawała o sobie znać – wyjaśnia mająca z nim do czynienia Krystyna Szewc. Choć – jak przyznała – te dziwactwa i natręctwa Eugeniusza miały też swoje dobre strony. Otóż któregoś dnia, gdy szedł on od Łapsz Niżnych do Wichrówki, dołączył do niego jakiś mundurowy i tak, rozmawiając od czasu do czasu, szli razem. Ale kiedy doszli już obaj do furtki willi, Eugeniusz stanowczo nie pozwolił tamtemu wejść (najpewniej na rewizję), bo jak podkreślał: on go do środka nie zapraszał, a tak bez zaproszenia wejść się nie godzi! Według relacji Tadeusza Kubuszka Eugeniusz Bednarczyk przebywał w Wichrówce kilka lat, a potem przeniesiony został do domu starców. – Raz jakoś widziałem go jeszcze z walizką, gdy wybierał się w odwiedziny do Dursztyna, to go podwiozłem. Powiedział mi wtedy, gdzie jest i że ma dobrą opiekę.

We wrześniu 1976 r. zamieszkały w Wichrówce razem Zuzanna Podlewska, Danuta Wołowiec i Krystyna Szewc – tworzące trzon założonego  w 1958 r. Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła, które decyzją Blachnickiego miały w jej cichym otoczeniu, z dala od zgiełku świata, przeżyć swoją 2-letnią formację. Rok później dołączyła do nich Barbara Badura. – Całoroczny pobyt na Wichrówce był dla mnie ważnym doświadczeniem duchowym, doświadczeniem pustyni. (…) Ten czas noszę w sercu jako czas szczególnej więzi z Panem i zaliczam go do jednego z ważniejszych i piękniejszych w moim życiu – wspominała Zuzanna Podlewska. Wcześniej już w wyniku podejmowanych starań i przy pomocy przybyłej na oazy młodzieży udało się nieco odrestaurować zniszczone wnętrze i sprzęty Wichrówki, ale to dopiero przybyłe na dłużej członkinie Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła doprowadziły dom do czystości. O przytulną atmosferę zadbała Zuzanna Podlewska, a Krystyna Szewc dobrze pamięta radość, jaką dało jej pomalowanie starego pieca kaflowego, który w Wichrówce dojrzała. – Wymalowałam go w takie piękne, ludowe kwiaty – wspomina. – A kiedy przyjechał do nas Ojciec, wyraźnie dostrzegłam, że się ucieszył i że mu się ten mój pomysł podobał. Pomalowałyśmy też na zielono (bo tylko taka farba była dostępna) podłogi. Jak się dobrze przyjrzeć, jeszcze tu i ówdzie ten zielony wychodzi – żartuje. Franciszek Blachnicki bardzo chciał, by Wichrówka nie była tylko miejscem do okazjonalnie odbywających się na jej terenie oaz, ale żeby odbywało się w niej prawdziwe przygotowanie do życia we wspólnocie i do apostolstwa – takie z modlitwą, katechizacją i różnymi potrzebnymi warsztatami. Już w 1974 r. w stojącej na Honaju wilii erygowana została kaplica pw. Św. Rodziny z Najświętszym Sakramentem, a dokładnie 2 stycznia 1977 r. kilka członkiń założonego w 1958 r. Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła złożyło w Wichrówce pierwsze w historii tego zgromadzenia śluby wieczyste.

Podniesiona już na nogi Wichrówka miała też i swoje trudne strony. Piękny był sam klimat tego starego domu i bajeczna wokół przyroda. Zwłaszcza zimą, kiedy ścielące się wokół lasy pokrywał szron i śnieg, przebywanie w takim otoczeniu niosło radość i spokój wewnętrzny. Również jasne, mroźne noce pociągały „wichrowianki” blaskiem gwiazd i skrzypiącym pod nogami śniegiem. Gorzej rzecz się miała z bardziej prozaicznymi rzeczami, takimi jak zaopatrywanie budynku w wodę, bo po tę trzeba było chodzić do studni lub do bijącego nieopodal źródełka – i to nawet, gdy śnieg zalegał zaspami lub było naprawdę zimno. – Jednego roku przeżyłyśmy potężną burzę śnieżną – pisała na kartach swoich wspomnień Dorota Seweryn. – Tak nasypało śniegu, że na podwórku było go po kolana. Do studni po wodę poszłyśmy tym razem wszystkie. Zapadałyśmy się w śniegu, wiatr był straszliwy. Gizela aż płakała z zimna. Podobnie rzecz się miała z wyprawami po najpotrzebniejsze produkty. Najbliższy sklep znajdował się we wsi – 1,5 km od willi, a dostać się do niego (bez brodzeniu w głębokim śniegu), można było jedynie wtedy, gdy ktoś przejechał drogą saniami. O tym, że Bogusław Pajor znakomicie dobrał też nazwę dla swojej willi, przekonała się pewnej nocy Dorota Seweryn. Kiedy już położyła się i próbowała zasnąć, naszło ją nieodparte wrażenie, że ktoś w jej pokoju szepcze. Zapaliła lampę, sprawdziła pod łóżkiem, zajrzała nawet do szafy. I nic! Nikogo nie znalazła. Zdenerwowana przeniosła się do innego pokoju, ale powtórzyło się dokładnie to samo, z tą różnicą, że w tym nowym pomieszczeniu nawet ktoś jej łóżkiem potrząsał. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że wszystkie te mrożące krew w żyłach wrażenia zaserwował jej silny, smagający willę wiatr.

W cieniu SB

Śledzące wszystkie poczynania ks. Blachnickiego SB nie ustawało w lustracji i przeprowadzanych co rusz – tajnych i tych mniej tajnych – kontrolach. I tak np. 7 września 1978 r. przed Wichrówkę zajechał samochód, z którego wyskoczyło kilku mężczyzn. Pretekstem przeprowadzenia tej akurat rewizji było rzekome obrabowanie sklepu Pewex w Krościenku. – Wszyscy, którzy byliśmy wtedy w domu, siedzieliśmy w kaplicy i modliliśmy się. Nikt z domowników nie chciał panom towarzyszyć, więc zawołali jakiegoś człowieka, który akurat pracował w polu nieopodal Wichrówki – relacjonowała te trudne momenty, przebywająca wtedy w Dursztynie Dorota Seweryn. Po przeszukaniu domu od piwnic po strych kontrolujący zabrali wszystko, co było przepisane na maszynie lub wydrukowane, m.in. śpiewniki. Szukali też powielaczy, ale dość mało inteligentnie, bo nie zauważyli, że w Wichrówce w ogóle nie ma prądu, nie byłoby więc jak ich używać. Innym razem, kiedy w odbywały się w willi oazy, też przyszli. Oazowicze siedzieli wtedy na trawie przed domem, śpiewali piosenki, bawili się i odpoczywali, a ci obserwowali ich z pewnej odległości.

Proponowany przez ks. Blachnickiego sposób ożywienia życia religijnego wśród młodzieży często krytykowali jednak duchowni. Skrytykował go np. proboszcz Krempach, Nowej Białej i Dursztyna  ks. Józef Kozieł, który zgorszony był tym, że oazowiecze znali wiele pieśni, ale niekoniecznie religijnych, a nie potrafili zaśpiewać Pod Twoją obronę. Koziełowi nie podobało się też to, że Blachnicki osiedlił się ze swoimi współpracownikami w Dursztynie i o niczym go nie informował. Jak podsumował to jego niezadowolenie inwigilujący ks. Kozieła TW „Andrzej”- Blachnicki ze względu na propagowaną przez siebie formę odprawiania nabożeństw (duża dominacja języka polskiego, brak odpowiedników w języku słowackim) nie ma w tym środowisku większych szans zyskania popularności. Z jednej strony może dojść do konfliktu w parafii na tle narodowościowym, zaś z drugiej strony nie można wykluczyć, iż odprawiać będzie on mszę w j. słowackim i wtedy stanie się niewątpliwie ważną dla mniejszości słowackiej postaci. Kozieł obawia się zarówno jednej, jak i drugiej możliwości. Według zapisków TW „Andrzeja” przeciwko oazom w Dursztynie występował też o. Apolinary Żak. Z kolei notatka służbowa sporządzona z jego relacji 6 maja 1978 r. donosi, że franciszkanin ten udzielał jednak Blachnickiemu pewnej pomocy, bo pośredniczył w przyjmowaniu paczek i osób przybywających do Wichrówki, ale na pewno nie angażował się w żadną działalność oazową na Honaju.

Zainteresowanie władz Blachnickim i jego Wichrówką nie malało też w latach następnych. To, że księża z innych parafii, np. z Waksmundu czy z Maniów dali się porwać charyzmatycznemu księdzu i także urządzali u siebie oazy, było solą w oku bezpieki, która za wszelką cenę chciała temu przeszkodzić. Blachnicki jednak za nic miał wszystkie szykany, kontrole i konfidenckie podchody. A o tym, jak bardzo za nic, najlepiej świadczy fakt, że kolejne oazy już w 1978 r. powstały w takich spiskich miejscowościach, jak: Trybsz, Łapsze Niżne, Łapsze Wyżne, Łapszanka i Kacwin, choć najczęściej pracujący w tych parafiach proboszczowie byli w stosunku do działalności księdza raczej obojętni. Podobno nawet bez pardonu mówiło się wśród nich, że jeśli któryś pragnie kłopotów, powinien zaprzyjaźnić się z Blachnickim. Inna rzecz, że inwigilująca Blachnickiego bezpieka, a zwłaszcza działający na jej polecenie (również duchowny) TW ps. „Andrzej”, podejmowała szereg działań obliczonych na podważenie autorytetu ks. Blachnickiego i zepsucie mu opinii wśród księży dekanatu spiskiego. I tak szły w świat nieprawdziwe pogłoski o twórcy Ruchu Światło-Życie i jego szeroko zakrojonej akcji oazowej. Ważnym elementem prowokacji skierowanej przeciw właścicielowi Wichrówki było np. powołanie pod kuratelą SB, a zwłaszcza zespołów zajmujących się dezinformacją, biuletynu „Samoobrona Wiary”, adresowanego głównie do duchowieństwa i osób związanych z ruchem oazowym. Pod pretekstem występowania w obronie Kościoła szkalowano w nim ks. Blachnickiego jako schizmatyka utrzymującego podejrzane kontakty z zielonoświątkowcami i świadkami Jehowy. W działania przeciw Blachnickiemu dali się też wciągnąć niektórzy duchowni – jedni z braku zrozumienia dla tego, co robił; inni z zazdrości; a jeszcze inni z inspiracji SB.

***

Inwigilację ks. Blachnickiego w kraju przerwał jego wyjazd do Rzymu 9 grudnia 1981 r. Władze szybko skorzystały z tej okazji i uniemożliwiły mu powrót do kraju. Blachnicki osiadł więc w Niemczech, organizując w ośrodku Marianum w Carlsbergu Międzynarodowe Centrum Ewangelizacji. Ale i tam zaroiło się wokół niego od konfidentów. I to już nie tylko polskich służb bezpieczeństwa, ale i tych pracujących dla tajnej policji NRD. W lutym 1983 r. komunistyczne władze polskie rozesłały za Blachnickim nawet list gończy. Któregoś dnia w  Carlsbergu pojawiło się dwoje konfidentów „Yon” i „Panna” – małżeństwo Jolanta i Andrzej Gontarczykowie z Łodzi, których specjalnie w tym celu przerzucono z Polski do Niemiec. Ks. Blachnicki zmarł nagle 27 lutego 1987 r. w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach – i to tuż po burzliwej rozmowie z nimi. Istnieją przypuszczenia, dotąd nierozstrzygnięte – że został otruty.

17 lutego 1994 r. ks. Franciszka Blachnickiego odznaczono pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderem Odrodzenia Polski, 5 maja 1995 r. pośmiertnie Krzyżem Oświęcimskim, a 9 grudnia 1995 r. z inicjatywy będącego wykonawcą jego testamentu Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła rozpoczął się proces beatyfikacyjny ks. Blachnickiego. 1 kwietnia 2000 r. jego szczątki zostały przeniesione do Krościenka i złożone w kościele Chrystusa Dobrego Pasterza w dolnej kaplicy. Od 2015 r. przysługuje mu tytuł Sługi Bożego.

Pustelnia

A Wichrówka? Ta w latach 1976-1990 pełniła rolę domu formacyjnego dla Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła, a później różne zadania związane z Ruchem Światło-Życie. Odbywały się też w niej oazy modlitwy i liczne rekolekcje. W ciągu kilkudziesięciu lat oazowych spotkań przez Wichrówkę przewinęło się kilkaset, a może nawet przeszło tysiąc osób.

Od 2012 r. dom wrócił do swojego pierwotnego przeznaczenia – tj. miejsca ciszy, modlitwy i doświadczenia piękna stworzenia, bo uczyniono z niego pustelnię i tym po dziś dzień jest. Biskup Zbigniew Kiernikowski z okazji jej poświęcenia zwrócił uwagę członkiń instytutu i wszystkich obecnych na uroczystości osób na szczególne zadanie i ważną misję tego miejsca: Pustynia i samotność nie są celem dla człowieka. Został on stworzony do bycia w relacji do innych osób, do wspólnoty. Przez grzech jednak wszedł w niewłaściwe relacje. I właśnie dlatego człowiek potrzebuje samotności, ponieważ ona objawia mu jego grzeszną egzystencję. Samotność pozwala człowiekowi odnaleźć właściwe odniesienie do siebie samego, do innych ludzi i do Pana Boga – przekonywał. – Pustynia to terapia duchowa, pomagająca zobaczyć swoje zniewolenie, które polega na zaspokajaniu się szybko i byle czym, na używaniu rzeczy, a niewchodzeniu w relacje. Pustynia tych rzeczy pozbawia i objawia człowiekowi jego problem. Pobyt w pustelni, na pustyni, czyli w miejscu, gdzie nie ma życia (hbr. mitbar, gr. eremos), to wydarzenie, w którym chodzi o doświadczenie własnej bezradności – po to, by odkryć, że moc jest poza człowiekiem, by odkryć źródło życia.

Każdy, kto przyjmie więc wyzwanie pustelni – do czego gorąco zachęcają mieszkające dziś w Wichrówce Grażyna Tokaj, Barbara Badura i Barbara Matykiewicz z Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła – musi zapomnieć o korzystaniu z laptopa, internetu, radia i TV, a komórki może użyć jedynie poza domem. Nawet podczas modlitwy nie wolno mu korzystać z nowinek technicznych, takich jak tablet czy telefon, a jedynie z tradycyjnych modlitewników. Ważny jest też strój, który na terenie pustelni pragnący samotności człowiek będzie nosił, bo jego krój i wygląd musi dopasować się do charakteru tego miejsca. Zalecane jest też, by przybywający na oferowane przez Wichrówkę odludzie człowiek, milczał.

Zdjęcia: o. Walenty Gnida OFM

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


dziewiętnaście + 5 =