Polak i Szkot – dwa bratanki :)

Szaleństwo lipcowej nocy, wspaniała wymiana doświadczeń, okazja do międzynarodowej integracji i wielki manifest młodości – tak właśnie określić można to, co działo się w piątkowy wieczór przed klasztorem.

Czas na takie spotkanie był już właściwie ostatni. W sobotę obie grupy wyjeżdżają do Krakowa, zostają na nocnym czuwaniu i wracają dopiero w niedzielę. W poniedziałek czeka ich dalszy etap podróży. Tym razem, niestety, do domu.

Już przed 20 dziedziniec zaczął wypełniać się ludźmi. Zmierzających do klasztoru witały rzucane tu i ówdzie polskie słówka: dzień dobry, cześć, jak się masz? i inne. Do momentu oficjalnego rozpoczęcia spotkania samoistnie potworzyły się małe grupki. Kto chciał, próbował swoich sił w rozmówkach polsko-angielskich. A gdy tych nie stało, wystarczył szeroki uśmiech, poklepanie po plecach lub uścisk dłoni. – To moja pierwsza wizyta w Polsce. I pierwszy wyjazd za granicę w ogóle. Mam 73 lata i nigdy nigdzie nie byłam – opowiadała podekscytowana Patricia – jedna z opiekunów młodzieży. Wasz kraj jest piękny, ta wieś jest piękna. A domy, po prostu wspaniałe.

Podobnego zdania była Denise, która z miejsca zadeklarowała, że do Polski wróci na pewno. Tym razem z własnymi dziećmi. Gabriel i jego bliźniaczy brat Rafael Polakami są w 3. pokoleniu. Ich dziadkowie po II wojnie zostali w Wielkiej Brytanii. Powrót do kraju w tamtych czasach groził represjami ze strony władz komunistycznych. Obaj Polskę odwiedzili wielokrotnie. Ich rodzice pochodzą z Suchedniowa i z okolic Szczecina. – Co tym dzieciakom się tutaj podoba? Na pewno pogoda – mówił Gabriel bez śladu obcego akcentu. A o to, żebyśmy my dobrze mówili po polsku, zadbali nasi, urodzeni już w Szkocji, rodzice.

Ta młodzież jest naprawdę wspaniała. Mało śpi, dużo jeździ, ale w tym wieku organizm szybko się regeneruje  – mówił o swoich klasztornych gościach o. Jerzy. Organizatorzy znaleźli nas sami. Początkowo młodzi mieli mieszkać w Krakowie. Ostatecznie to jednak na nas się zdecydowali. Jednej z przebywających tu dziewczyn szczególnie przypadł do gustu bigos. I chleb… ze smalcem – dodał rozbawiony.

Młodzież, choć środę i czwartek spędziła w Krakowie, papieża Franciszka jeszcze nie widziała. Czas upłynął jej na spotkaniach i katechezach w Tauron Arenie. Mają jednak nadzieję zobaczyć Ojca Św. w ten weekend. Może już nawet w sobotę. – Zostajemy na nocnym czuwaniu. A deszcz? – Do deszczu jesteśmy przyzwyczajeni. Gorzej może być ze spaniem na gołej ziemi – mówili rozbawieni.

Patricia wizytę Ojca Św. w Auchwitz obejrzała w TV. Nie byłaby w stanie pojechać tam osobiście. Powód? Osobisty i bardzo bolesny. – Rodzina mojej matki była pochodzenia żydowskiego. Mieszkali w Holandii. Zabrano ich stamtąd do Polski. Właśnie do Auchwitz – wyjaśniała wzruszona. Moim zdaniem to nie miejsce dla młodych ludzi. To, co działo się w obozie, było bardzo smutne i trudne.

Punktualnie o 20 rozpoczęła się oficjalna część polsko-szkockiego spotkania. O. Bartosz i s. Julie Anne przybliżyli zebranym porządek wystąpień. Najpierw z przedstawieniem, które po prostu miało być śmieszne, wystąpili Szkoci. Potem odbyło się wspólne polsko-szkockie śpiewanie piosenek. A na końcu występ 3 grup wiekowych “Honaja”. Scenka, którą zaprezentowała młodzież z Aberdeen, przyprawiła widzów o łzy i ból brzucha – ze śmiechu! W trzech kolejnych odsłonach młodzi aktorzy grali nieco inaczej (spokojnie, w zwolnionym tempie i bardzo, bardzo emocjonalnie). Goście z kolei entuzjastycznie reagowali na występ “Honaja”. Im bardziej powiewały dziewczęce spódnice, tym mocniej bili brawo tancerzom.

A po oficjalnej części artystycznej narodowości dziwnie się wymieszały. Przy dźwiękach spiskiej kapeli Szkoci poszli w tany z Polkami, Polacy ze Szkotkami (nawet naszym ojcom się “oberwało”). A gdy całe towarzystwo już nieco ostygło, towarzyszący młodzieży biskup udzielił wszystkim swojego błogosławieństwa.

Zdjęcia: Wioletta, Kinga i Krystyna (od Wanicka)