Po o. Antonim Lei duszpasterstwo w Dursztynie objęli: w latach 1969 – 1973 o. Dozyteusz Napierała, a w latach 1973 – 1975 o. Izydor Wapniarski. Następnym, najdłużej (jak do tej pory) pracującym w Dursztynie księdzem był o. Apolinary Żak.
Czas jego posługi duszpasterskiej przypadł na lata 1975-1990 i wyniósł długich 15 lat. Bezpośrednio przed objęciem placówki w Dursztynie pracował w klasztorze w Gdańsku. Przeniesienie na Spisz było więc dla niego dosłownie wyprawą na drugi koniec Polski.
Już w kilka dni po zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu pracy o. Żak zakasał rękawów. A jak wcześnie to zrobił, świadczą jego zapiski kronikarskie z 1975 r. Już w II połowie tego roku (o. Apolinary przybył do Dursztyna 4 lipca) wykonane zostały poważne modernizacje w klasztorze, chodnik od głównej drogi do budynku klasztoru, remont muru cmentarnego przy kościele oraz przeróbki instalacji elektrycznej w świątyni. Można powiedzieć, że jak na tak krótki okres czasu wpisów dotyczących prowadzonych robót i inwestycji jest zatrzęsienie. Podobne wnioski nasuwają się podczas czytania dalszych stron kroniki. Regularnie – aż do 1979 r. o. Apolinary wyliczał w niej wszystko, co poczynione zostało w kościele, na cmentarzu przykościelnym i grzebalnym, w budynku klasztoru, ogrodzie przyklasztornym i w obejściach gospodarczych. Odnosi się wręcz wrażenie, że ten aktywny 50-kilkulatek, nie potrafił żyć bez działania i bez dającej wymierne (tzn. widzialne) efekty pracy. – To był taki ludzki chłop. Lubił przysiąść, pogadać. Zapytać o to i owo – wspominał Tadeusz Kubuszek.
Czas, w którym przyszło o. Apolinaremu realizować swoje powołanie, nie był łatwy. Najpierw wybuch II wojny światowej sprawił, że przerwał naukę w Kolegium Serafickim we Lwowie i wrócił do Pilicy. Potem po roku – gnany wewnętrznym przekonaniem, że spełnić może się tylko w Zakonie – poprosił o przyjęcie do nowicjatu w klasztorze w Pilicy. Na kursach tajnego nauczania kontynuował edukację na poziomie szkoły średniej, a po jej zakończeniu rozpoczął studia filozoficzne. Z okresem okupacji hitlerowskiej wiąże się też pewne wydarzenie, dające wyobrażenie o uporze, harcie ducha i odwadze młodego naśladowcy św. Franciszka. – W nocy z 10 na 11 listopada 1944 r. w ramach obławy na partyzantów, kiedy hitlerowcy otaczali Pilicę, a skoczek spadochronowy Stanisław Schwallenberg i partyzant Anatol Wnuk wpadli w ręce gestapo, kleryk Apolinary Żak wywiózł na saniach konnych do wsi Engliszówka rannego partyzanta radzieckiego o pseudonimie „Żorż”, który ukrywał się klasztorze – wspominał w 1993 r. o. Henryk Błażkiewicz.
Formacja zakonna i kapłańska o. Apolinarego Żaka przypadła więc na trudny czas okupacji hitlerowskiej, a jego praca duszpasterska rozpoczęła się jednocześnie z wprowadzeniem w Polsce godzących we wszelką świętość rządów stalinowskich. Czy te trudne warunki, konieczność szukania niestandardowych rozwiązań lub potrzeba radzenia sobie w różnych sytuacjach tak ukształtowały charakter i osobowość o. Apolinarego, że zawsze „spadał na cztery łapy”? W jakimś sensie na pewno tak. Postrzegano go jako osobę, która umie wszystko załatwić i dla której nie ma rzeczy niemożliwych. W tym zapale do działania i pracy przypominał poniekąd opisywanego już wcześniej br. Urbana Dudę. Bo tak jeden, jak i drugi, nie mógł usiedzieć w miejscu i znieść bezczynności. Jedno, co ich różniło, to to, że br. Urban pracował fizycznie. W tej materii o. Apolinary był raczej od doglądania kwestii organizacyjnych i pozyskiwania potrzebnych środków. – To był taki ksiądz, że nigdy na nikogo się nie gniewał. Nawet, gdy ktoś mu dokuczył, nie chował żadnej urazy – wspominała Bogumiła Hornik. – Już następnego dnia po tym fakcie chwalił Boga przy tej osobie, pytał o zdrowie – tak, jakby nigdy nic nie było. We wspomnieniach dawnych parafian utkwił też sposób, w jaki ten obdarzony poczuciem humoru i dawką ułańskiej fantazji franciszkanin prowadził samochód. – Często pchał się na trzeciego. A kiedy szczęśliwie nic się nie stało, żegnał się pospiesznie, mówiąc: „Przejechaliśmy Najświętsza Panienko” – opowiadała niejedna rozbawiona tym faktem osoba. – Któregoś dnia zbyt blisko trzymał się jadącego przed nim autobusu. A kiedy zatrzymali go milicjanci, otworzył okno i zapytał, czy przypadkiem nie chcą się wyspowiadać – dopowiedział Franciszek Bigos.
Kanoniczna wizytacja ks. kardynała Karola Wojtyły
Wielkim wydarzeniem dla parafian i ich gospodarza była pewna szczególna wizyta, która miała miejsce 7 czerwca 1976 r. Wówczas to do małej spiskiej wioski z kanoniczną wizytacją przyjechał osobiście ks. kardynał Karol Wojtyła. Drugim, ważnym aspektem jego przyjazdu było bierzmowanie młodzieży. Przygotowania do przyjazdu ks. kardynała trwały już od dłuższego czasu. Jak zawsze przy takiej okazji robiono wszystko, by dostojnego gościa przyjąć najlepiej i najgodniej. – Od szeregu miesięcy powtarzał nam nasz proboszcz o. Apolinary wiadomość, a sam – świecąc przykładem – dokładał starań, by ludzie, kościół, wieś i klasztor na tę uroczystość przygotować – pisała, relacjonując to wydarzenie, Mieczysława Faryniak. Według jej zapisków każdą lekcję religii o. Apolinary wykorzystywał do tego, by młodzież szkolną i pozaszkolną przygotować do sakramentu dojrzałości chrześcijańskiej jak najlepiej.
Dużą przeszkodą dla organizatorów i wszystkich zaangażowanych w przyjęcie kardynała Wojtyły była trwająca od wielu dni niepogoda. Lało dzień i noc, a roboty ziemne prowadzone wzdłuż głównej drogi sprawiły, że błoto i lepiąca się do wszystkiego glina zalegały dosłownie wszędzie. Od 1971 r. Krempachy i Dursztyn łączyła utwardzona, kamienna droga, którą w późniejszych latach pokryto warstwą asfaltu. Dwa razy dziennie – na linii Dursztyn – Nowy Targ i Nowy Targ – Dursztyn kursował także autobus. Roboty, które zaplanowano w tamtym ważnym dla wioski momencie, polegały na wykopaniu rowów wzdłuż drogi i włożenie w nie rur wodociągowych. – Trudno przejść przez wieś do kościoła – martwiła się Pani ze Skałki. – Obok rozmokłej gliny są głębokie, żółte kałuże. Toniemy w grząskim błocie! Samochód nie dojeżdża, a wóz się kolebie – pisała rozgoryczona. Pomimo tych przeszkód trwały intensywne prace w kościele, na cmentarzu grzebalnym i w klasztorze, bo wszystko musiało być zrobione na medal. Jak donosi na kartach swoich zapisków Mieczysława Faryniak, w klasztorze na nowo pomalowano ściany pomieszczeń. Uzupełniono też obmurowanie cmentarza grzebalnego, a w miejsce starej drewnianej bramki wstawiono bramkę z żelaza. Wewnątrz kościoła nową powłoką lakieru odświeżono boazerię, pomalowano zakrystię i kaplicę Matki Boskiej Częstochowskiej, a Jan Jeleń na zamówienie o. proboszcza wykonał nowy, dostosowany do zaleceń Soboru Watykańskiego II, ołtarz ofiarny. W podobny ferwor wszechstronnych przygotowań wpadły także mieszkające na Skałce niepokalanki.
7 czerwca 1976 r. przed godz. 11 Józef Sołtys (od Krzysia) wyjechał ozdobionym zielenią wozem w lytrach na Skałkę, by tam, u wrót wioski powitać oczekiwanego przez wszystkich Arcypasterza. Reszta chłopów w paradnych strojach, ustawiła się konno wzdłuż drogi. Wbrew początkowym obawom pogoda była wspaniała. Błoto wyschło, a po ulewnych deszczach okoliczne wzgórza, doliny i lasy jaśniały żywymi kolorami. Na zaproszenie woźnicy ks. kardynał przesiadł się z samochodu na jego umajony zielonymi gałązkami wóz, a czekająca przy drodze banderia konna uformowała przed nimi dwuszereg. W tym paradnym orszaku pochód skierował się w stronę kościoła. Tam czekała już rzesza parafian z o. Apolinarym na czele, który w symbolicznym geście przekazał ks. kardynałowi klucze do świątyni. – Przedstawiciele rodzin wręczyli chleb i sól na pięknie wyrzeźbionym talerzu, na którym widniał napis: „Swemu Arcypasterzowi parafianie z Dursztyna” – opisuje to, co działo się dalej, Kronika klasztoru w Dursztynie. Osobami wręczającymi wspomniany wyżej dar byli Wojciech Hornik, Ludmiła Sołtys i Jan Jeleń.
Po mowach powitalnych dzieci i młodzieży oraz zwyczajowych przy tej okazji gestach przemówił także o. proboszcz. – Wspomniał o tym, że wieś Dursztyn wysłała w świat cztery zakonnice. Jest jeden kapłan – franciszkanin reformat, jeden kleryk tego Zakonu i jeden kleryk w Seminarium Krakowskim. Istnieje w miejscu III Zakon św. Franciszka. I jest Żywy Różaniec – pisała Mieczysława Faryniak – naoczny świadek tych wydarzeń. O. Apolinary zaznaczył też, że wszyscy bardzo cieszą się z wizyty ks. kardynała. A byli i tacy, którzy deklarowali, że przeniosą go przez błoto na własnych rękach, gdyby wozem przejechać się nie dało.
Tuż przed udzieleniem sakramentu bierzmowania przemówił od ołtarza i ks. kard. Karol Wojtyła. Przede wszystkim podziękował mieszkańcom tej małej wioski za tak serdeczne i miłe przywitanie. Mówił, że jest tutaj po to, by udzielić młodzieży 7 darów Ducha Św. I zaznaczył, że Dursztyn – w takiej postaci, w jakiej go widzi i odbiera – jest dla niego Oazą. Apelował więc o to, by wieś chętnie dawała mieszkanie obcym i przyjmowała tych, którzy, tu przybywając, chcą zbliżyć się do Pana Boga.
Po bierzmowaniu nastąpiło jeszcze jedno ważne wydarzenie – błogosławieństwo rodzin. Przy każdej, ustawionej na cmentarzu przykościelnym ks. kardynał w asyście o. Apolinarego przystawał na chwilę, błogosławił ją i zamieniał z jej członkami kilka słów. To zachowanie i taki właśnie sposób bycia ks. kardynała sprawiły, że ludzie czuli się przez niego docenieni i wyróżnieni. Tak, jakby do każdej i każdego z nich Arcypasterz przybył osobiście.
Nowy kościół
Od pierwszych swoich dni w Dursztynie o. Apolinary Żak prowadził liczne prace remontowe i modernizacyjne w klasztorze, na cmentarzu grzebalnym, cmentarzu przykościelnym i w samym kościele. O ile nakłady finansowe na budynek klasztoru dawały jakieś efekty – bo wynikały z konieczności zniwelowania skutków upływającego czasu i z niczego więcej. O tyle nakłady ponoszone na od początku źle wybudowany kościół porównać można było z chęcią zasypania studni bez dna. – Kościoła chwycił się grzyb. Wybudowano go z kamienia potokowego na podmokłym i nieodwodnionym gruncie i zaczął kruszyć się sam od siebie – tłumaczył Bolesław Kaczmarczyk. Pomimo tych jasnych oczywistości nadal w niego inwestowano, bo innej alternatywy nie było. W latach 1975-79 staraniem o. Apolinarego położono posadzkę w zakrystii i kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej, wyremontowano gruntownie organy, doprowadzono siłę, wykonano 3 nowe okna, założono dwuskrzydłowe drzwi do wnętrza, wybudowano nowe schody, wykonano kopułę z blachy miedzianej, zdjęto dachówki znad zakrystii i zastąpiono je nową blachą. We wnętrzu świątyni założono też nową instalację elektryczną, a wokół jej fundamentów izolację z lepiku i papy. Zakres tych robót najlepiej obrazuje, jak wiele troski o. Apolinary i jego parafianie włożyli w zabezpieczenie istniejącego kościoła. Wszystkie one znalazły także swoje odzwierciedlenie w prowadzonej przez proboszcza kronice.
Zadziwiająca rzecz dzieje się jednak w II połowie 1979 r. Nie wiedzieć, dlaczego od tego momentu kronika milczy o dalszych pracach i renowacjach w parafii. Analizując kolejne karty pozostawionych przez o. Apolinarego zapisków (kronika kończy się na styczniu 1984 r.) nie sposób już odnaleźć notatek o zakupach, kosztach czy nowo podjętych inwestycjach. Kolejne jej strony zawierają tylko nic niewnoszące informacje o konferencjach Episkopatu Polski, odpustach, spowiedziach i temu podobnych kwestiach. W świetle tego, jak do tej pory o. Apolinary ją prowadził, ale przede wszystkim w świetle artykułu napisanego przez o. Rufina Maryjkę, w którym podaje on, że dokładnie 1 maja 1983 r. rozpoczęła się w Dursztynie rzecz niespotykana – budowa kościoła w kościele – taki stan rzeczy musi zastanawiać i szokować. Fakt tego zadziwiającego milczenia tłumaczyć można różnie. Może nadmiarem spraw, jakimi obciążony był starszy już przecież franciszkanin, jego zmęczeniem i chorobą… A może celowym, dobrze przemyślanym działaniem? Według tego, co pamiętają ludzie, podczas wizyty duszpasterskiej poprzedzającej rozpoczęcie prac przy kościele, o. Apolinary przeprowadzał z nimi rozmowy na ten temat. – Był wtedy u mnie i rozmawialiśmy m.in. o kościele. Osobiście powiedziałem mu, że remontowanie tamtego starego, wybudowanego z kamienia kościoła nic nie da. Że lepiej byłoby kupić plac koło cmentarza grzebalnego i tam wybudować zupełnie nowy kościół. Stałby wolno, nieotoczony żadnymi domami i stodołami – wspominał Tadeusz Kubuszek. – Tak, były takie plany – potwierdził pochodzący z Dursztyna o. Kamil Łętowski. – Ale z tego, co pamiętam, nie było zgody władz na wybudowanie nowego kościoła, a tylko na rozbudowę istniejącego. Inna rzecz, że przy tamtym proponowanym wyżej rozwiązaniu w grę wchodziłaby jeszcze dodatkowo konieczność zakupienia ziemi, a to podnosiło koszt inwestycji. W tej sytuacji ludziom i proboszczowi pozostało jedno – działać na tym, co jest i w granicach tego, co możliwe.
Do pomysłu wzniesienia nowej, wolnej od grzyba i dobrze zaprojektowanej świątyni mieszkańcy dali się szybko zapalić. Choć wiedzieli, że to na nich spadnie lwia część nakładów finansowych, a także samej roboty. – To było 20 tys. zł rocznie i chyba 20 dniówek – wspominał zapytany o tamte ustalenia Walenty Kaczmarczyk. Byli podobno i tacy, którzy przy budowaniu kościoła odpracowali nawet 100 dni. – Zryw był tak duży, że ktoś, kiedyś, nie mając kielni, przyszedł murować z patelnią – wspomniał Franciszek Bigos.
Głównym architektem i projektantem budowy był mieszkający na Skałce inż. Jan Świst, a majstrami i kierownikami robót dursztynianie – Jan Jeleń i Józef Kubuszek. Roboty rozpoczęły się od wykopania fundamentów pod nowe mury. – Mój ojciec i o. Apolinary głowy łamali nad tym, jak to wszystko zrobić, żeby było dobrze – wspominał syn głównego architekta Andrzej Świst. – Stanęło w końcu na tym, że zamiar przeprowadzony zostanie na zasadzie „wymiany substancji”. Polega ona na tym, że starą, zużytą substancję (np. materiał w murze) wymienia się na nową – najlepiej w tej samej kubaturze – wyjaśniał. – Stare mury otoczono więc „dla wzmocnienia” nowymi, potem rozebrano istniejące pokrycie dachu, a następnie na świeże mury położono nowy dach. Wieżę pozostawiono ze starego kościoła. Jedynie nadbudowano ją w górę.
Prace rozpoczęto od wycięcia drzew rosnących w obrębie cmentarza przykościelnego, a potem zabrano się za kopanie i zalewanie fundamentów. Zewnętrzne mury szybko szły w górę, co radowało budowniczych. Wśród mieszkańców do dziś krążą opowieści o niezwyklej „obrotności” ich przedsiębiorczego proboszcza, bez którego cała akcja na pewno by się nie powiodła. – To był taki ksiądz, że jak wyrzucano go drzwiami, potrafił wchodzić oknem. Wszystko umiał zdobyć i wszystko załatwić. A potem mówił: „Widzisz, widzisz, mówiłeś, że nie załatwię, a załatwiłem i jest!” – wspominał wspólne wyjazdy do hurtowni i magazynów materiałów budowlanych Kazimierz Hornik. Skupiony na tym, co ważne, a ważna była budowa kościoła, zupełnie nie dbał o wygląd. – Jak podarł mu się habit, spinał rękaw agrafkami lub chodził z oberwanym spodem – mówiła Maria Bigos. – Może liczył, że jak ludzie zobaczą, że taki biedny ksiądz prosi o pieniądze, to chętniej przekażą coś od siebie? – dywagowała. Składki składkami i dniówki dniówkami, lecz prawdą jest, że sporą część funduszy na wzniesienie nowej świątyni o. Apolinary zdobył zupełnie sam. Pomogli mu też krajanie mieszkający w Stanach Zjednoczonych, inne spiskie parafie, a także bratnie klasztory. – Pamiętam, że któregoś dnia, kiedy byłem w Dursztynie, przyszedłem na wieczorną Mszę św. Czekamy, czekamy, a o. Apolinarego, jak nie było, tak nie ma. W końcu prawie po godzinie pod kościół podjechał wóz wypełniony cegłą. A na cegle w habicie on! – opowiadał o. Kamil Łętowski. – Cóż było robić? Rozładowaliśmy wóz, a dopiero potem odprawiliśmy dla ludzi Mszę św.
Od maja 1983 r. do jesieni tego roku udało się ludziom wznieść mury nowej świątyni – od fundamentów aż po więźbę dachową. W styczniu 1984 r. rozpoczęto rozbiórkę starych murów i wywożenie ich z kościoła. Od tej pory kolejne Msze św. sprawowane już były w klasztorze, bo wewnątrz kościoła nie dało się ich odprawiać. – Podstawiane były kolejne wozy i cały ten kamień ze środka kościoła wywoziliśmy na drogi i do potoków – opowiadał, dobrze pamiętający tamtą akcję Andrzej Sowa. Wiosną 1984 r. przychodzący do pracy ludzie wykonali roboty skierowane na zakończenie prac dachowych na kościele i przygotowali go do pokrycia blachą. W lipcu pokryto dach nad prezbiterium, a potem wykonano schody na chór organowy. Jeszcze we wrześniu tego samego roku do wysokości 30 m nadbudowano kościelną wieżę. Jej dolna część wraz z kruchtą stanowią więc jedyne elementy starego kościoła. Wewnątrz świątyni zbudowano 4 solidne filary. 2 z nich podtrzymują sklepienie trójnawowego kościoła, a 2 kolejne chór organowy. W okresie jesiennym doprowadzono też wodę do zakrystii, założono odgromienie, nagłośnienie i instalację elektryczną. Jeszcze przed zimą utwardzono podłoże i wylano beton pod przyszłą posadzkę. Wstawiono też nowe, żelazne okna, które następnie oszklono. Żmudne wykańczanie wnętrza i wyposażanie go w potrzebne sprzęty trwało przez kilka następnych lat, ale już początkiem 1985 r. w surowym wnętrzu nowej świątyni odbyły się pierwsze pogrzeby. – Jak wujek zmarł w kwietniu 1985 r. były szalunki w kościele. Część z nich wybiliśmy, aby wnieść pod chór trumnę. Ksiądz stał przy trumnie, a ludzie na zewnątrz – wspominał tamten dzień Tadeusz Kubuszek. Łukowate sklepienie świątyni wykonano wiosną 1985 r. Potem zabrano się za tynkowanie prezbiterium.
2 maja 1987 r. podczas wizyty kanonicznej ks. bpa Kazimierza Górnego o. Apolinary Żak wyraził takie swoje życzenie: Niewątpliwie największym wydarzeniem w ostatnich 5 latach (…) była budowa nowego kościoła, który spodziewamy się przygotować do konsekracji na jubileusz 50-lecia pracy duszpasterskiej franciszkanów w Dursztynie, który przypada w roku 1989. I – jak można już się spodziewać – również i ten plan o. Apolinary z sukcesem zrealizował. 25 czerwca 1989 r. metropolita krakowski ks. kard. Franciszek Macharski w otoczeniu licznie zebranych zakonników Prowincji Matki Bożej Anielskiej dokonał konsekracji tej wzniesionej przedziwnym sposobem świątyni. Na uroczystość przyszła dosłownie cała wieś. Licznie przybyli też mieszkańcy okolicznych miejscowości. Najpierw przed zamkniętymi drzwiami kościoła odbyło się powitanie liturgiczne i symboliczne przekazanie ks. kardynałowi kluczy do kościoła, a następnie uroczyste wejście do świątyni. – Obrzęd konsekracji – modlitwy, śpiew Litanii do Wszystkich Świętych, namaszczenie i okadzenie ołtarza i ścian kościoła – dokonały się po mszalnej Liturgii Słowa i homilii księdza kardynała – relacjonował obecny na uroczystości o. Rufin Maryjka. – Ta część obrzędów odbyła się przy wygaszonych światłach i świecach. Szczególnie imponująco wyglądał kościół podczas obrzędu iluminacji – oświetlenia. Tak, że nawet konsekrator wyraził szczery podziw dla jego pięknego wyglądu – pisał.
Nowy kościół ma 25,12 m długości (w stosunku do starego dłuższy jest o całe prezbiterium), 14,27 m szerokości i 12,15 m wysokości. U szczytu pozostawionej wieży dobudowano dzwonnicę. Jest też sygnaturka na dachu nawy głównej. Zadaszenie prezbiterium jest obniżone. Od strony południowej świątynia ma 6 okien, a od północy 5. Dach jest dwuspadowy, pokryty blachą. Ołtarz główny, 2 ołtarze boczne i podłogę wykonano z marmuru. Ściany na wysokości 1,5 m pokrywa drewniana boazeria wykonana przez majstra Jana Jelenia. Od północy do prezbiterium przylega zakrystia, a tuż za nią, już przy lewej nawie, znajduje się kaplica boczna.
Krótko po konsekracji nowego kościoła, bo w 1990 r., o. Apolinary Żak decyzją Definitorium Prowincji przeniesiony został do Dzwono-Sierbowic. Była to, niestety, już jego ostatnia parafia. Choroba, której z powodu natłoku zajęć „nie miał czasu leczyć”, w końcu wzięła nad nim górę. Zmarł 20 grudnia 1993 r. – tuż przed Bożym Narodzeniem. Pochowano go na cmentarzu w rodzinnej Pilicy. Na jego pogrzeb przyjechały liczne delegacje nie tylko z Dursztyna, ale i z okolicznych spiskich wiosek. – To był taki człowiek, że ze wszystkimi potrafił rozmawiać. Nie zważał na podziały – zwłaszcza te narodowościowe. Z tego, co wiem, to z Nowej Białej na jego pogrzeb pojechał autobus pełen ludzi. Wszyscy go znali i cenili – mówił pochodzący z Nowej Białej franciszkanin o. Walenty Gnida.
W 1. rocznicę śmierci o. Apolinarego Żaka – budowniczego dursztyńskiego kościoła – wdzięczni parafianie ufundowali na jego cześć tablicę pamiątkową. Można ją zobaczyć pod chórem organowym w wybudowanym przez niego kościele.