Nasza ekstremalna droga na Lubań

Były trudniejsze podejścia, przyspieszony oddech, pot, chwile zastanowienia i zadumy, ale i uśmiechy na twarzach. Pierwszą ekstremalną Drogę Krzyżową należy uznać za udaną!

Wszystko zaczęło się o godz. 8 rano, kiedy na plac przed kościołem podjechał zamówiony przez o. proboszcza autokar. Bogusław Pierchała, który go prowadził, zawiózł nas wszystkich do Grywałdu, skąd już pieszo wyruszyliśmy na mierzący 1211 m n.p.m. Lubań. Grupa, która zdecydowała się na wędrowanie, liczyła ok. 50 osób i była dość zróżnicowana wiekowo. Najmłodsi uczestnicy mieli po 10 lat, a najstarsi około 60. Wcześniej, jeszcze w autokarze, o. proboszcz rozdał rozważania do wszystkich 14 stacji. Ostrzegł przy tym, że przesłanie tej akurat Drogi Krzyżowej jest wyjątkowo mocne i uderzające i dla niejednego może okazać się przełomowe. Chętni, którzy po nie sięgnęli, zapisane na karteczkach słowa mieli przeczytać na głos w stosownym momencie.

Zaraz po opuszczeniu autokaru udaliśmy się w drogę na Lubań. Pochód rozpoczynał o. Jerzy z dziećmi, a zamykał profesjonalny ratownik TOPR – znajomy naszego proboszcza. Poszczególne stacje wyznaczane były średnio co 15-20 minut marszu (No może przy trudniejszych podejściach nieco częściej). Wędrówkę rozpoczęliśmy w milczeniu. Każdy szedł w jakiejś swojej intencji, niejednokrotnie z różańcem w ręce.  – Moją intencją jest prośba o to, by wreszcie zapanował pokój na Ukrainie – przyznała, pochodząca z niej, s. Marianna.

– Taką Drogę Krzyżową chciałem zorganizować już w zeszłym roku. Ale pogoda nie dopisała wyjaśniał kwestie organizacyjne o. Jerzy. – Jeszcze przed 2 tygodniami, kiedy robiłem wstępny rekonesans, zalegały tu masy śniegu.

Teraz śniegu praktycznie nie było. Przeciwnie, królowały bielutkie przebiśniegi, zawilce i słodko pachnące pierwiosnki. Krótkie, przejmujące czytania tym mocniej kontrastowały więc z pięknem przyrody, działając jak przysłowiowe uderzenia obuchem między oczy. W trakcie ich słuchania rodził się wstyd z chęci stabilizacji, lenistwa, narzekania, dyletanctwa, samolubstwa i kanapowego stylu życia. Świadectwa osób, które z takich czy innych względów, doznały życiowych przełomów, przemawiały wyjątkowo mocno, wyraziście podkreślając aktualność i nieustające rozgrywanie się w czasie tamtej pierwszej Drogi Krzyżowej.

Dla mnie takim momentem przełomu była moja pierwsza ekstremalna Droga Krzyżowa – to słowa czytania do stacji IX o trzecim upadku Jezusa. – Wybrałem się na nią jako osoba przeciętna, lubiąca stabilność i bezpieczeństwo. Nie wychylałem się zbyt mocno poza strefę komfortu. Nie wiedziałem wtedy, że tej nocy nastąpi przełom w moim życiu. Poprzez zmęczenie, hipotermię i kontuzję kolana, która później przez 3 miesiące utrudniała mi życie, umarła we mnie cząstka “kanapowca”. Pamiętam dokładnie ten moment. Była godzina 4.30, temperatura -15 stopni Celsjusza, środek pola, cisza i pustka dookoła. W tym momencie, przeżywając atak hipotermii, poczułem że nastąpił we mnie przełom. Zrozumiałem, że w życiu nie chodzi o stabilność, ale o to, by żyć ekstremalnie, wciąż pokonując siebie i swoje ograniczenia. Rozwijać się i kreować rzeczywistość, która nas otacza, a nie podporządkowywać się jej mimowolnie. Upadłem, aby powstać silniejszym, by znaleźć sens i sposób na dalsze życie.

Inne świadectwa nawoływały do bezinteresownego wolontariatu, odwagi wychylenia się z tłumu, podążania własną drogą, zaufania do dzieci i dopingowania ich w procesie stawania się samodzielnymi, aktywnego trybu życia i wielu innych ekstremalnych doświadczeń. Po mniej więcej 3 godzinach wędrowania ostatnia stacja naszej Drogi Krzyżowej miała miejsce na Lubaniu, a zaraz po niej o. proboszcz odprawił Mszę św. w intencji parafii przy znajdującym się tam krzyżu papieskim.

Na szczycie pozostaliśmy trochę dłużej. Był czas na odpoczynek, podziwianie widoków z góry, posiłek, rozmowy i dzielenie się wrażeniami. Młodsi uczestnicy tuż po zaspokojeniu pragnienia i głodu z miejsca zapomnieli o zmęczeniu i otartych piętach. Korzystając z ostatniego, zalegającego tam śniegu, urządzili sobie batalię na śnieżki. Ostatnim etapem naszej wędrówki było zejście do Krościenka. Tam na moment zatrzymaliśmy się w siedzibie Ruchu Światło-Życie, w jego ogrodach i kaplicy.

Zdjęcia: Wioletta Waniczek, Kinga Waniczek, Julka Hornik i Krystyna Waniczek

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


sześć + sześć =