We Wilijom babie dźwiyrzy nie otwiyroj!

Specyficzna obrzędowość związana ze świętami Bożego Narodzenia, a zwłaszcza z Wigilią Narodzenia Pańskiego rządzi się na Spiszu swoimi prawami.  Po dziś dzień uważa się tu, że: Jako Wilijo, taki cały rok! 

Przekonanie o tym, że z Wigilii można wywnioskować, jaki będzie nadchodzący rok, nakładało na domowników szereg znaczących ograniczeń. Za wszelką cenę starano się uniknąć w tym dniu zwady. Najmniejsza nawet kłótnia prorokowała bowiem okrągły rok swarów i niesnasek – a tego nikt przecież sobie nie życzył.

Najbardziej musiały pilnować się dzieci, gdyż od małego, w ramach surowego upomnienia, powtarzano im przestrogę: We  Wilijôm chłopcôw  bijôm, a we świynta dziyfcynta lub Wilijo rada dzieci pobijo. Najmłodsi więc, jak tylko mogli, starali się schodzić dorosłym z drogi, by przypadkiem nie zostać w tym dniu skarconym.

Bardzo uważano też, by w Wigilię nic sobie nie pożyczać. Rok dobrze zapowiadał się wtedy, gdy jako pierwszy dom nawiedził mężczyzna (zwłaszcza młody). Odwiedziny te wróżyły gospodarzom wszelką pomyślność i dostatek. Jeśli jednak jako pierwsza do domu zawitała kobieta – niescyńście było murowane! Z płci odwiedzającego przepowiadano również, jak się krowa ocieli. Mężczyzna zapowiadał bycka, kobieta – cielicke.

W Wigilię od białego rana mężczyźni pracowali w obejściu. Po pierwsze – coby babom przy robocie nie zawodzać, a po drugie – zeby narombać telo drzewa i naryftować telo zarcia prze zwierzynta, coby na całe świynta starcyło. Restrykcyjnie przestrzegano bowiem, by podczas świąt nie złamać zakazu wykonywania pracy niekoniecznej.

Iglaste drzewko (jedlicke lub smrecka) wstawiano do domu dopiero w Wigilię, przystrajając je jabłkami, pieczonymi ciastkami oraz słomianymi i bibułowymi łańcuchami. Pod obrus obowiązkowo kładziono zwitek sianka, czasem też pieniądz (coby sie lepiyj darzyło), a do kąta – snop słomy z owsem (zeby w doma nigdy nie zabrakło chleba).

Po modlitwie i połamaniu się opłatkiem solidnie wyposzczeni i odświętnie ubrani domownicy, koniecznie w butach na nogach (coby cały rok boso nie lotać) zasiadali do stołu. Jadło się z jednej miski:kapuste z grzybami, fizoły ze śliwkami susônymi, grzyby zasmazane, zuwke ze śliwkami, kluski dziatki i inne. Należało skosztować każdej potrawy. Z każdego dania odkładano też trochę do garnuszka, żeby w stosownym czasie dać bydłu w oborze.

Opowiedziano mi kiedyś, że z wieczerzą wigilijną szło się do bydląt nie o północy, tylko nieco wcześniej. A to dlatego, że niekoniecznie dobrze było usłyszeć rozmowę zwierząt.  Podobno jeden ciekawski chłop bardzo chciał dowiedzieć się, o czym to jego krowy po nocy gadają. Ukrył się więc w stodole i słuchał. Kiedy nadeszła właściwa pora, odezwała się jedna krasula do drugiej:

– Oj powiezyme nasego gospodarza na cmyntorz w tym roku, powiezyme. A taki dobry prze nos był.

Od tej pory ludzie woleli żyć w nieświadomości i krowom zbytnio w paradę nie wchodzić…

Po wieczerzy młodzi, a zwłaszcza panny na wydaniu, szybko biegli przed dom nasłuchiwać, skąd dobiegnie pierwsze szczekanie psa. Wierzono, że z której strony dziedziny pies zaszczeka, z tej strony pochodzić będzie przyszła żona lub przyszły mąż.

Obowiązkowym punktem tego wieczoru było gromadne udanie się na pasterkę. Kto pierwszy po pasterce przekroczył próg domu, ten wygłaszał zwyczajowe winsuowanie:

„Winsujym, winsujym na scyńście na zdrowie
na to Boze Narodzynie
zeby my sie docekali
drugiego Bozego Narodzynio
we scyńściu, we zdrowiu,
przi dobrym pokoju,
w mniyjsyf grzychaf, wiynksyf radościaf,
boskiyf miłościaf,
hojniyjsyf a urodzajniyjsyf rokaf
jako my doteros przezyli.
Pochfolôny Jezus Krystus.”