Pozwólcie, że podzielę się z Wami opowieścią o dobrych sercach ludzi i o szczęśliwym finale pewnej bardzo smutnej historii.
Nie dalej jak w piątek 17 lipca jeden z czytelników www.dursztyn-spisz.pl zgłosił, że przy ścieżce rowerowej z Krempach do Dursztyna widział dzień wcześniej 3 kotki. Sugerował, że zostały one bezczelnie wyrzucone i że tę sprawę trzeba nagłośnić, bo tak nie może być. Jako że sama byłam wtedy w pracy, poprosiłam córkę, by ta podeszła we wskazane przez niego miejsce i sprawdziła, czy kotki rzeczywiście tam są… Niestety, były! A że pogoda zupełnie nas ostatnio nie rozpieszcza – w nocy lało i za dnia zresztą też – kazałam jej złapać maleństwa i zabrać je na na nakarmienie i przechowanie do naszego domu. Sęk w tym, że złapać pozwolił się tylko jeden kociak, a 2 pozostałe, choć porwały nieco jedzenia, uciekły.
W międzyczasie kilka zrobionych przez córkę zdjęć wrzuciłam na fanpage Dursztyna z informacją, że jakiś zwyrodnialec wyrzucił w okolicach Dursztyna 3 małe kotki i gdyby ktoś był nimi zainteresowany, to chętnie oddam, bo sama mam już 5 psów. I choć udostępnień, smutnych i płaczących buziek było bardzo dużo, to telefonu z propozycją przygarnięcia żadnego, a ja coraz mocniej zastanawiałam się nad tym, co zrobię z taką watahą zwierząt, zwłaszcza, że prócz psów mamy jeszcze 3 koszatniczki…
Krótko po tym, jak dotarłam z pracy do domu, moja komórka jednak zadzwoniła. Zgłosiła się młoda kobieta, która powiedziała, że dzwoni w sprawie kotków. Jak się okazało, była to Pani Katarzyna Pietrusiak z Harklowej, której nie dalej jak przed 2 tygodniami zgubiły się 3 kotki i która – sądząc po zdjęciach i miejscu, w którym maleństwa zostały znalezione – utrzymywała, że mogą należeć do niej. Swoją drogą historia o tym, że kotki weszły do samochodu jako pasażerowie na gapę i dojechały z Harklowej do Krempach, a potem wywędrowały na wierch Dursztyna była kozacka i przezabawna 🙂
Umówiłyśmy się więc w miejscu, w którym kocięta były widziane. Nauczona wcześniejszymi doświadczeniami córki z wyłapywaniem małych znajdków, tym razem zabrałam do pomocy syna i jeszcze więcej jedzenia. Nadmienię, że już wtedy bardzo mocno lało, kotki musiały więc być bardzo przemoczone. Niestety, kiedy Pani Katarzyna Pietrusiak z mężem Bartłomiejem i córeczką dojechali na miejsce, szybko zidentyfikowali, że kocięta nie należą jednak do nich. Trudno opisać rozterkę moją i moich dzieci, bo pozostawienie kotków w szczerym polu przy deszczu, chłodzie i o głodzie byłoby po prostu nieludzkie, a odseparowanie ich od takiej ilości psów – zwłaszcza gdy nie ma się żadnych zabudowań gospodarczych – graniczyło zwyczajnie z cudem… Ku mojej wielkiej radości, tych dwoje wspaniałych ludzi po kilku chwilach zastanowienia zdecydowało jednak, że skoro szanse na znalezienie ich własnych kociąt są bardzo nikłe, przygarną te porzucone!
A potem była jeszcze akcja złapania 2 charakternych i nieufnych kociaczków (zwłaszcza czarnego złośnika!) i wyszukania w “czeluściach” mojego małego autka tego już wcześniej schwytanego, który jednak pozostawiony przez chwilę sam sobie, tak się sprytnie ukrył pod tylną kanapą, że uwierzę już w każdą opowieść o pasażerach na gapę 🙂
Pani Katarzyno, Panie Bartłomieju! Z całego serca, jeszcze raz: bardzo, bardzo mocno dziękuję! I gorąco wierzę w to, że kiedy pomaga się temu najsłabszemu, najbardziej bezbronnemu, pomaga się całemu światu!!
Wielki szacun i wielkie, wielkie Bóg zapłać! Jesteście wspaniali!
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!