Poniżej treść kazania wygłoszonego przez o. Mariusza na pogrzebie o. Paschalisa.
Przewielebny Ojcze Wizytatorze Generalny, Czcigodni Kapłani z proboszczem tej parafii, Drodzy Współbracia z Ojcem Wikariuszem prowincjalnym, kochana rodzino zmarłego ojca Paschalisa, bracia i siostry.
Przed kilku laty świat medialny obiegło zdjęcie. Zdjęcie nowo narodzonego dziecka, narodzonego przez cesarskie cięcie, które wychodząc z ciała matki, rączką chwyta palec lekarza, który odbierał poród. Zadziwiające zdjęcie przedstawiające człowieka, który rodzi się, by żyć, i chwyta się drugiej ręki, powierza się innym dłoniom, by to życie rozpocząć.
Śmierć podobna jest do drugich narodzin. Narodzin prowadzących do nowego życia. Podczas naszych pierwszych narodzin – powiedzielibyśmy kolokwialnie – niewiele mamy do powiedzenia. Nie wybieramy sobie rodziców ani czasu, ani miejsca narodzin. Nie wiemy, czy będziemy mieli rodzeństwo, czy nie. Nie wybieramy sobie cech charakteru, koloru oczu.
Jednak jeśli chodzi o drugie narodziny, te do życia wiecznego, możemy się do nich przygotować. Najczęściej ludzie myślą o przygotowaniu się na śmierć w obliczu choroby, niespodziewanego wypadku, jakiejś tragedii, wojny, klęski. Jednak nie o to chodzi. Nie wtedy trzeba nam przygotowywać się na śmierć, ale przygotowujemy się na śmierć przez całe nasze życie. Przez wszystkie wydarzenia i chwile, spotkania, które w tym życiu mają miejsce.
Przygotowanie na śmierć jest najważniejszym przygotowaniem w życiu ziemskim człowieka. Każde wydarzenie, każde spotkanie najczęściej, jak uczy ludzkie doświadczenie, banalne chwile, trywialne spotkania, zetknięcie się oczu, uściśnięcie dłoni, wyrządzone dobro, gest miłości – to wszystko przygotowuje nas do chwili śmierci. To całe życie ojca Paschalisa, wszystko to, co w tym życiu się wydarzyło, wszystkie spotkania i decyzje, wszystkie lęki i uśmiechy, chwile szczęścia, chwile zwątpienia, wszystko to, co w tym życiu się wydarzyło, pozwoliło mu powiedzieć w ostatniej chwili jego ziemskiej wędrówki: „Jezu, ufam Tobie!”.
Ojciec Paschalis urodził się 22 lutego 1922 roku tu w Krempachach. Rodzicami jego byli: Wojciech i Anna. Tu otrzymał dar wiary, tu otrzymał dar patrzenia na Boga jak na Ojca, to stąd wyniósł miłość do Boga i cześć do Matki Najświętszej. Niemała w tym zasługa pani ze Skałki – Mieczysławy Faryniak. Wychowany w cieniu dursztyńskich franciszkanów i zapatrzony w Ojca Maurycego Przybyłowskiego pod Jego wpływem, wstępuje do zakonu franciszkańskiego. Zapala się jego entuzjazmem, gorliwością, miłością do zwykłych, prostych ludzi i postanawia po gimnazjum i po zdaniu matury w liceum w Nowym Targu rozpocząć nowicjat 18 sierpnia 1948 roku w Kętach. Po roku składa śluby czasowe, a po trzech latach śluby wieczyste. Studia filozoficzno-teologiczne odbywa w Instytucie Księży Misjonarzy w Krakowie i tam też otrzymuje świecenia kapłańskie 14 lutego 1953 roku.
Pierwszą jego placówką duszpasterską był Przemyśl. Po roku został przeniesiony do Brodnicy, gdzie przez 5 lat byłem jego ministrantem Przed dwoma laty przypomniał mi historię sprzed 60 laty (przepraszam, za osobiste wspomnienie). Była ogromna śnieżyca. Ja każdego dnia przychodziłem służyć do Mszy świetej. Mówił wtedy do brata Fidelisa: dzisiaj to na pewna Dębiński nie przyjdzie, i w tym momencie otwarły się drzwi do zakrystii, a w drzwiach ukazał się doszczętnie ośnieżony mały ministrant. I mówię Ci, wtedy pomyślałem i o to się modliłem: to będzie franciszkanin. Ojcze Paschalisie! , dziękuję za modlitwę. I za wsparcie moich prymicji – też. A w Brodnicy było wtedy pod jego pieką ponad stu ministrantów
A po Brodnicy była Wieliczka i Bronowice Wielkie, skąd 20 kwietnia 1962 roku wyjeżdża do USA.
Tam swoje życie całkowicie oddaje drugiemu człowiekowi. Polakom i Słowakom. Był odważnym głosicielem obfitego odkupienia, był odważnym duszpasterzem, nie bał się ludzi, nie bał się nowości, był otwarty na Ducha, który go prowadził. Był człowiekiem Kościoła i patrzył na Kościół szeroko, wyczulony na jego potrzeby. I przychodzi słabość, zaczyna brakować sił i powrót po 45 latach do Polski, do Bronowic. I tu ostatnie 9 lat otoczony braćmi niesie swój krzyż choroby aż do dnia Stygmatów Świętego Franciszka 17 września kiedy to w szpitalu Narutowicza oddaje ducha Ojcu Niebieskiemu. Śmierć to drugie narodziny. Podczas tych narodzin wyciągamy ręce do Boga. Wyciągamy rączkę do Boga, chwytamy się jego dłoni i mówimy: „In manus Tuas, Domine, commendo spiritum meum” – W ręce Twoje składam ducha mego. Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt z nas nie umiera dla siebie. Żyjemy dla Pana i umieramy dla Pana. Czy wierzysz? Wierzę! Wierzę!
Ostatnie chwile życia człowieka są wielkie, bo przybliżają nas do kresu ziemskiej drogi i wkroczenia w nowe życie. Życie jest po to, żeby je rozdać, i tak moja wiara staje się silniejsza. I moja wiara staje się silniejsza wtedy, gdy życie rozdaje, gdy całe moje życie jest zaufaniem Bogu. „Jezu, ufam Tobie”. Życie i wiara ojca Paschalisa , dojrzałe i zahartowane ufnością i zawierzeniem, uszlachetnione cierpieniem, staje się dla nas dzisiaj świadectwem. Staje się dziękczynieniem i sprawia, że podczas tej Eucharystii, tej najświętszej Ofiary, którą składamy , pragniemy modlić się o życie wieczne dla niego. Pragniemy docenić całe jego życie, ale pragniemy również spojrzeć w nasze życie i zrozumieć prawdę, że całe nasze życie przygotowuje nas do tego spotkania z Bogiem. Każdy z nas zda sprawę Bogu.
Ojcze Paschalisie, Chwyciłeś się w chwili śmierci, twoich narodzin, dłoni Ojca. Niech On przyjmie cię do swojej chwały. Niech On da ci życie wieczne, byś razem ze świętymi w Niebie nas wspierał, za nami orędował. Pozostaniesz żywy i dobry, uśmiechnięty i pełen miłości w naszej pamięci. Żyj w pokoju
Zdjęcia: Franciszek Pacyga i Jan Krzysztofek. Więcej na: http://krempachy.espisz.pl/galeria2.php?albumid=726&album=galeria